Forum Dziurawy Kociol
www.kociool.fora.pl ---- wszystko o HP
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

akcja ratujemy forum
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 58, 59, 60 ... 115, 116, 117  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dziurawy Kociol Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
komornik
mugol
mugol



Dołączył: 28 Lip 2007
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:34, 29 Lip 2007    Temat postu:

dobra ja mam wszystkie kartki począwszy od triumfu sami wiecie kogo czyli to co aktualnie juz wyszło do rozdziału najswiezszego 3... Razz a juz nie długo będzie dostępna wersja sluchana (format wav) Very Happy

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez komornik dnia Pon 17:30, 30 Lip 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 19:53, 29 Lip 2007    Temat postu:

a tam tez nie ma jeszcze 30:(
Powrót do góry
BigStar29
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:55, 29 Lip 2007    Temat postu:

komornik napisał:
dobra ja mam wszystkie kartki począwszy od triumfu sami wiecie kogo Razz a juz nie długo będzie dostępna wersja sluchana (format wav) Very Happy



właśnie wpadłem na pomysł: Very Happy Very Happy aby wkleic tekst do programy czytającego Ivona:DVery Happy ciekawe jakby to sie miało Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Łapa
Gość






PostWysłany: Nie 20:40, 29 Lip 2007    Temat postu:

Trzeba było by zrobic lekkie korekty w tłumaczeniach . widzialem juz cos takiego na forum . acha i pod zadnym pozorem nie podawajcie tu nazw ani linkow forow które jeszcze działaja o ile nie chcecie zeby zamkneli
Powrót do góry
narcyza M
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:54, 29 Lip 2007    Temat postu:

jaby sie koś natknął na 30 to dajcie znać Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
paulina
Gość






PostWysłany: Nie 21:01, 29 Lip 2007    Temat postu:

narazie jest tylko kawalek, nigdzie nie ma reszty 30
Powrót do góry
rudy_lysy
Gość






PostWysłany: Nie 21:08, 29 Lip 2007    Temat postu: Dezercja Severusa Snape’a

Rozdział 30

"Dezercja Severusa Snape’a "


Gdy jego palec dotknął znaku blizna Harrego eksplodowała, gwieździsty pokój zniknął z zasięgu wzroku, a on stał na skale poniżej klifu, morze obmywało wszystko dookoła niego, a w jego sercu gościł triumf- Mieli chłopaka.
Głośny huk przywrócił Harrego z powrotem do miejsca w którym stał. Zdezorientowany, uniósł swoja różdżkę, ale czarownica przed nim już upadała. Uderzyła o ziemię tak mocno że szkło w biblioteczce zadźwięczało.
- Nigdy nie ogłuszałam nikogo poza naszymi lekcjami GD- powiedziała Luna z lekkim zainteresowaniem
- To było głośniejsze niż przypuszczałam, że może być.- And sure enough, the celling had biegun to tremble Scurrying, niesione przez echo kroki stawały się coraz głośniejsze w miarę zbliżania się do drzwi wejściowych dormitorium. Rzucony przez Lunę urok obudził śpiący powyżej Rawenclaw.
- Luna, gdzie jesteś? Musze dostać się pod pelerynę-niewidkę!
Nogi Luny pojawiły się znikąd, pospieszył w jej kierunku a ona zarzuciła pelerynę na nich zanim drzwi zdążyły się otworzyć. Do pokoju wspólnego wlał się cały Rawenclaw, wszyscy byli w swoich piżamach. Dało się słyszeć okrzyki zdziwienia i zaskoczenia gdy zobaczyli, że Alecto leży nieprzytomna na podłodze. Powoli okrążyli ją jak wściekłą bestie, która w każdej chwili mogła się obudzić i zaatakować. Jeden mały odważny pierwszoroczniak błyskawicznie wyszedł na przód i dźgnął ją w plecy dużym palcem u nogi.
- Myślę, że ona może nie żyć!- krzyknął z uciechą
- Popatrz-wyszeptała wesoło Luna, gdy cały Rawenclaw stłoczył się wokół Alecto. – Oni są zachwyceni!
- Tak… świetnie…- gdy blizna zabolała Harry ponownie zanurzył się w umyśle Voldemorta…
Poruszał się wzdłuż tunelu prowadzącego do pierwszej jaskini… Chciał sprawdzić skrytkę przed powrotem…ale to nie zajmie mu dużo czasu… Odgłos pukania do drzwi pokoju wspólnego zmroził wszystkich Krukonów.
Po drugiej stronie kołatki w kształcie orła Harry usłyszał rozchodzący się miękki, śpiewny głos
– „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Nie wiem, a powinienem? Zamknij je!.-odburknął grubiański głos w którym Harry rozpoznał brata Carrow- Amycusa
-Alecto? Alecto? Jesteś tam? Masz go? Otwórz drzwi!
Krukoni szeptali miedzy sobą, przerażeni. Później bez żadnego ostrzeżenia nadeszła seria głośnych huków, jak gdyby ktoś strzelał do drzwi z pistoletu.
-ALECTO! Jeśli on przyjdzie a my nie będziemy mieli Pottera- chcesz by stało się z tobą to samo co z Malfoyami? ODPOWIEDZ MI!- wrzeszczał Amycus waląc ze wszystkich sił w drzwi, ale te nadal się nie otworzyły. Krukoni oddalali się, a niektórzy najbardziej przerażeni zaczęli umykać w górę po klatce schodowej wiodącej do ich łóżek. Gdy Harry zastanawiał się czy wybuch nie powinien otworzyć drzwi i czy Stan Amicus może zrobić coś jeszcze przed przybyciem Śmierciożerców, drugi bardziej znajomy głos odezwał się za drzwiami
- Mogę zapytać co pan robi, profesorze Carrow?
- Próbuje przedostać się przez te cholerne drzwi!- krzyknął Amycus- Pójdź i przyprowadź Fitwicka by natychmiast otworzył te drzwi!
- Czyż twoja siostra nie znajduje się w środku?- zapytała profesor McGonagall- Czy profesor Fitwick nie wpuścił jej wcześniej tego wieczoru, na twoje pilne rządanie? Być może ona może otworzyć dla ciebie drzwi? Wtedy nie będziesz musiał budzić połowy zamku.
- Ona nie odpowiada, ty stara miotło! Ty je otworzysz! Szybko! Zrób to natychmiast!
- Naturalnie, jeśli sobie tego życzysz- odpowiedziała profesor McGonagall ozięble.
Na kołatce była elegancka gałka, a śpiewny głos zapytał ponownie
- „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Do niebytu, co oznacza wszystko- odpowiedziała profesor McGonagall
-Hasło przyjęte- odpowiedział zamek w kształcie orła, a wahadłowe drzwi otworzyły się. Kilkoro Kruponów pozostających tyle szybko pobiegło schodami gdy Amycus wtargnął przez próg wywijając swoją różdżką. Garbił Sie jak swoja siostra, miał blada psowatą twarz i małe oczy, które spoczęły na Alecto nieruchomo rozwalonej na podłodze. Amycus wydał z siebie wrzask furii i strachu.
- Co zrobiły te małe szczeniaki?- krzyknął- Będę torturował cruciatusem wielu z nich dopóki nie powiedzą kto to zrobił- a co powie Czarny Pan?- wrzasnął stojąc nad siostra i waląc się w czoło pięścią- Nie mamy go, a on zwiał i zabił ją!
- Ona jest jedynie ogłuszona- powiedziała niecierpliwie profesor McGonagall ciągle badając Alecto – Będzie z nią wszystko w porządku.
- Nie she bludgering well won’t- ryknął Amycus- Nie po tym Jak Czarny Pan ją złapie! Ona poszła i go powiadomiła, czuję jak mój znak płonie, on myśli że mamy Pottera!
- Macie Pottera?- powiedziała ostro profesor McGonagall- Co masz na myśli mówiąc „mamy Pottera”?
- On nam powiedział, że Potter może spróbować dostać się do wieży Rawenclawu, mieliśmy go powiadomić jeśli złapiemy Pottera!
- Czemu Harry Potter miałby próbowac dostać się do wieży Ravenclawu! Potter jest w moim Domu!(jest gryfonem)- Pod niedowierzaniem i złością, Harry usłyszał nutę dumy w jej głosie, a sentyment do Minerwy McGonagall wybuchło wewnątrz niego.
- On powiedział że Potter może tu przyjść- powiedział Carrow- Nie wiem czemu, powinienem?
Profesor McGonagall zatrzymała się a jej paciorkowate oczy omiotły pokój. Dwa razy zatrzymały się w miejscu gdzie stali Harry i Luna.
- Nie możemy tego zwalić na dzieci- powiedział Amycus,a jego przypominająca świnię twarz nagle stała się chytra- Tak, to jest właśnie to co zrobimy. Powiemy ze Alecto wpadła w zasadzkę dzieci, tych dzieci na górze- popatrzył do góry na lśniący sufit blisko dormitorium- I powiemy że oni zmusili ją siłą by nacisnęła swój Znak, i to dlatego on otrzymał fałszywy alarm… Może ich ukarać. Parę dzieci więcej czy mniej, co za różnica?
- To tylko różnica między prawda a kłamstwem, odwaga a tchórzostwem- powiedziała profesor McGonagall stając Sie blada- Różnica, w skrócie, której ty i twoja siostra zdajecie się nie być zdolni docenić. Ale pozwól mi uczynić jedną rzecz bardzo jasną. Twoje niedorzeczności o uczniach Hogwartu nie przejdą. Nie powinnam na to zezwolić
-Słucham?- Amycus posuwał się naprzód dopóki nie stanął niebezpiecznie blisko McGonagall, jego twarz była w zasięgu jej. Profesor nie oddaliła się ale patrzała na niego z góry na dół jakby był czymś obrzydliwym przyklejonym do sedesu.
- To nie jest sprawa tego na co ty pozwolisz Minerwo. Twój czas Sie skończył. Co jest teraz pod kontrola jest nasze, a ty mnie poprzesz, albo przyjdzie ci za to zapłacić.-I wymierzył jej cios w twarz. Harry szarpnął pelerynę-niewidkę z siebie, podniósł swoją różdżkę i powiedział
-Nie powinieneś był tego robić- Gdy Amycus obracał się Harry krzyknął- Crucio!- Śmierciożerca został podrzucony, z bólu skręcał się w powietrzu jakby tonął. Bity i wyjący w bólu z odgłosem miażdżenia i brzdęku szkła rozbił się o przód biblioteczki, połamany i nieprzytomny wylądował na podłodze.
- Widzę co Bellatrix miała na myśli- powiedział Harry, przepływająca przez jego mózg krew wrzała- Musisz naprawdę chcieć skrzywdzić tę osobę.
- Potter!- szepnęła profesor McGonagall trzymając się za serce- Potter jesteś tu! Co..? Jak…?- starała się zebrać w sobie
- Potter to było głupie.
- On uderzył cię- powiedział Harry
- Potter, ja… to było bardzo... odważne z twojej strony… ale nie rozumiesz…?
- Tak, rozumie- upewnił ją Harry. W pewien sposób jej panika opanowała go.
-Profesor McGonagall, Voldemort jest w drodze.
- O mamy pozwolenie by wymawiać jego imię teraz?- zapytała Luna z zainteresowaniem, ściągają z siebie pelerynę-niewidkę. Pojawienie się drugiego banity obezwładniło profesor McGonagall, która zachwiała się w tył i upadla na pobliskie krzesło jednocześnie chwytając za kołnierz swojej starej podomki w szkocką kratę.
- Myślę, że to jak go nazywamy nie robi żadnej różnicy- powiedział Harry do Luny- On i tak już wie gdzie ja jestem- w odległej części mózgu Harrego, połączonej ze złością i paląca blizną, mógł zobaczyć Voldemorta szybko płynącego przez ciemne jezioro w widmowej zielonej łódce… Właśnie przybył na wysepkę gdzie stała kamienna misa…
- Musisz uciekać- powiedziała profesor McGonagall- Teraz Potter, tak szybko jak tylko możesz!
- Nie mogę powiedział Harry- Jest coś co musze zrobić. Czy wie pani gdzie znajduje Sie diadem Ravenclaw?
- D-ddiadem Rawenclaw? Oczywiście, że nie- nie został zagubiony wieki temu?- usiadła trochę prościej- Potter, to było szaleństwo, absolutne szaleństwo z twojej strony by pojawić Sie w tym zamku…
- Musiałem- powiedział Harry- profesor, tu jest cos schowane, cos co spodziewam się znaleźć i to może być diadem- Gdybym tylko mógł porozmawiać z profesorem Fitwickiem…- dało się słyszeć odgłos ruchu, odgłos chrzęszczącego szkła. Amycu dochodził do siebie. Zanim Harry lub Luna mogli zareagować profesor McGonagall podniosła Sie na nogi celując różdżka w zamroczonego Śmierciożercę- Imperio- Amycus podniósł się, podszedł do swojej siostry, podniósł jej różdżke, później posłusznie poszurał do profesor McGonagall i podał jej różdżkę siostry wraz z własną. Później położył się na podłodze niedaleko Alecto. Profesor McGonagall machnęła różdżką ponownie i długa połyskująco srebrna lina pojawiła się z rzadkiego powietrza - zakradła się dookoła Carrowsów wiążąc ich razem ciasno.
-Potter- powiedziała Profesor McGonagall, obracając się by patrzeć mu w twarz z doskonałą nieczułością w stosunku do kłopotów Carrowów
- Jeśli Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać naprawdę wie że jesteś tutaj- gdy to powiedziała gniew będący jak fizyczny ból buchnął w Harrym, pozostawiając jego Bliznę w ogniu. Przez parę sekund patrzył w dół na miednicę której mikstura stała się czysta i zobaczył że żaden złoty medalion nie jest złożony na dnie misy…
- Potter, nic ci nie jest?- powiedział głos i Harry powrócił. Trzymał ramie Luny by sam mógł ustać- Czas ucieka, Voldemort się zbliża, profesor, działam na rozkaz Dumbledora. Musze znaleźć co chciał żebym znalazł. Ale musimy wyprowadzić uczniów na zewnątrz podczas gdy ja będę przeszukiwał zamek- To mnie chce Voldemort, ale nie będzie się przejmował zabiciem kilku więcej lub mniej, nie teraz- nie teraz kiedy wie że atakuję Horcruxy- Harry dokończył zdanie w swojej głowie.
Działasz na rozkaz Dumbledora? odpowiedziała zaskoczona. Następnie powstała na nogi.
-Musimy zabezpieczyć szkołę kiedy ty będziesz szukać "TEGO" przeciw sam-wiesz-komu.
-Czy to możliwe?
-Tak myślę powiedziała profesor McGonagall wyraźnie. My nauczyciele jestesmy raczej dobzi we władaniu magią. Jestem pewna, że będziemy w stanie powstrzymać go na chwilę, jeśli damy z siebie wszystko. Oczywiście trzeba coś zrobić z profesorem Snape.
-Pozwól mi...
.... Jeśli Hogwart naprawdę stoi przed możliwością odwiedzenia go przez Czarnego Pana w rzeczy samej powinniśmy wydostać jak najwięcej niewinnych z jego drogi. Kiedy sieć fiou jest pod obserwacją, a aportacja niemożliwa.
-Jest wyjście. rzucił szybko Harry, następnie wyjaśnił gdzie jest wejscie, i że prowadzi do świńskiego łba.
-Potter mówimy o setkach uczniów!
-Wiem pani Profesor, ale jeśli Voldemort i śmierciorzercy koncentrują sie na szkole nikt nie zwróci uwagi na to co się dzieje w świńskim łbie.

To tylko fragment
Powrót do góry
Saylo
charłak
charłak



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:24, 29 Lip 2007    Temat postu:

-Coś w tym jest. Potaknęła. Wycelowała swoją różdżkę w Carrowsów a srebrna sieć opadła naich bezradne ciała, otaczając je i unosząc w powietrzu, gdzie dyndali pod niebiesko-złotym sufitem jak dwie ogromne wodne kreatury.
-Chodź musimy powiadomić innych opiekunów domów. Powinieneś lepiej założyć ten płaszcz spowrotem. Ruszyła do drzwi, a gdy podniosła swoją różdżkę, z jej konca wystrzeliły trzy srebrne koty, które widowiskowo przechadzały sie przed jej oczyma. Patronusy ruszyły przed siebie napełniając kręcone schody srebrnym światłem, profesor McGonagall, Harry i Luna pospiesznie zeszli na dół.
Wzdłóż korytaża na który dotarli, jeden po drugim patronusy ich opuściły. Spódnica w szkocką kratę profesor McGonagal zafalowała[zaszeleściła] po podłodze. harry i Luna, będąc wciąż pod płaszczem wskoczyli za profesor. Pokonali jeszcze dwa poziomy[piętra].Kiedy inny cichy stukot nóg dołączył do ich własnego. Harry, którego blizna wciąż piekła usłyszał je pierwszy. zaczal szukać w torbie na szyi mapy huncfotów, ale zanim zdążył ją wyciągnąć, McGonagall też wyglądała an zaniepokojoną tym towarzystwem. Zatrzymała się podnosząc swą różdźkę w pokotowiu do pojedynku[duel], następnie powiedziała:
-Kto tam jest?
-To ja. Powidział ktoś niskim głosem.
Zza zbroi zszedł Severus Snape
Hary gotował się na jego widok. Harry zapomniał już szczegóły wyglądu Snapea w zbrodni, której dokonał, zapmniał jak jego tłuste czarne włosy wisiały wokół jego cienkiej twarzy, jak jego oczy miały smiertelnie oziębły wygląd. NIe miał na sobie piżamy, był ubrany w jego zwykły czarny płaszcz.
On także trzymał swoją różdźkę w pogotowiu.
-Gdzie są Carrowsi. Zapytał cicho.
-Gdziekolwiek kazałes im być, tak myślę Severusie powiedziała profesor McGonagall.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Saylo
charłak
charłak



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:25, 29 Lip 2007    Temat postu:

sa bledy stylistyczne ale do nie do mnie bo to nie moja praca;p

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
areczek190
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:36, 29 Lip 2007    Temat postu:

Nawet nie widac tych bledów spoko ze wogole jest Chwala Wam Tlumacze Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kamil610
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:54, 29 Lip 2007    Temat postu:

Rozdział 34
Ponownie Las

Wreszcie prawda. Leżąc z twarzą wciśniętą w zakurzony dywan gabinetu, gdzie kiedyś myślał, że poznaje tajemnice zwycięstwa, Harry zrozumiał, że nigdy nie miał przeżyć. Jego zadaniem było wejść spokojnie w zachęcające ramiona Śmierci. Po drodze miał pozbyć się pozostających Voldemortowi połączeń z życiem, żeby, kiedy wreszcie rzuci się w poprzek na jego drogę i nie wzniesie różdżki do obrony, koniec był prosty i żeby to, co powinno było się stać w Dolinie Godryka, skończyło się: żaden nie będzie żył, żaden nie przeżyje.
Poczuł, jak jego serce bije zawzięcie w piersi. Jakże to było dziwne, że w obliczu śmierci, pompowało coraz mocniej, mężnie utrzymując go przy życiu. Ale będzie musiało się zatrzymać i to niedługo. Jego uderzenia były policzone. Na ile jeszcze starczy czasu gdy wstanie i po raz ostatni wyjdzie z zamku, na błonia i do Lasu?
Przerażenie przybierało w nim, kiedy tak leżał na podłodze, z tym żałobnym bębnem bijącym wewnątrz niego. Czy umieranie będzie bolało? Tyle razy myślał, że zaraz to się tanie i udawało mu się uciec, ale nigdy naprawdę nie myślał o samej rzeczy: jego wola życia była silniejsza niż strach przed śmiercią. Jednak nie przyszło mu na myśl, żeby uciec, żeby prześcignąć Voldemort. Skończyło się, wiedział o tym, a jedynym, co mu pozostało była sama rzecz: umieranie.
Gdyby tylko mógł umrzeć tamtej letniej nocy, kiedy ostatni raz opuścił Privet Drive 4, kiedy szlachetna różdżka z piórem feniksa go uratowała! Gdyby tylko mógł umrzeć jak Hedwiga, tak szybko, ze nawet nie wiedziałby, że to się stało! Albo, gdyby mógł rzucić się przed różdżkę, żeby uratować kogoś, kogo kochał... zazdrościł nawet swoim rodzicom ich śmierci. Iść z zimną krwią do własnego zniszczenia wymagało innego rodzaju odwagi. Poczuł jak jego palce drżą lekko i wysilił się, żeby je kontrolować, nawet jeśli nikt nie mógł go zobaczyć; portrety na ścianach były puste.
Powoli, bardzo powoli, usiadł i, robiąc to poczuł się bardziej żywy i bardziej świadomy tego, że jego ciało żyje niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego nigdy nie docenił tego, jakim był cudem, z umysłem, nerwami i bijącym sercem? to wszystko zniknie.... albo raczej on zniknie z tego. Jego oddech był wolny i głęboki, a usta i gardło całkowicie suche, ale takie też były jego oczy.
Nadużycie jego zaufania przez Dumbledorer17;a było prawie niczym. Oczywiście, był większy plan, a Harry był po prostu za głupi, żeby go zobaczyć, zrozumiało teraz. Nigdy nie poddawał w wątpliwość własnego założenia, że Dumbledore chciał, żeby przeżył. Teraz zobaczył, jak długość jego życia była ograniczona tym, jak długo zajmie usunięcie wszystkich Horkruksów. Dumbledore przekazał mu zadanie zniszczenia ich i posłusznie odcinał więzi łączące nie tylko Voldemorta, ale i jego samego z życiem! Jak czysto, jak elegancko, nie marnować żadnych więcej żyć, tylko powierzyć to zadnie chłopcu, który już został wyznaczony na rzeź i, którego śmierć nie będzie nieszczęściem tylko kolejnym uderzeniem w Voldemorta.
I Dumbledore wiedział, że Harry nie uchyli się od odpowiedzialności, że będzie szedł do końca, nawet jeśli to miał być jego koniec, bo postarał się go poznać, czy nie? Dumbledore wiedział, jak i Voldemort wiedział, że Harry nie pozwoli nikomu więcej umrzeć za niego teraz, kiedy odkrył, że w jego mocy jest powstrzymanie tego. Obrazy Freda, Lupina i Tonks martwych i leżących w Wielkiej Sali, wróciły do jego umysłu i przez moment prawie nie mógł oddychać: Śmierć była niecierpliwa...
Ale Dumbledore przecenił go. Zawiódł: wąż przeżył. Jeden Horkruks został i będzie wiązał Voldemorta z ziemią, nawet po śmierci Harryr17;ego. Prawda, będzie to oznaczać prostszą pracę dla kogoś. Zastanawiał się kto to zrobi... Ron i Hermiona będą wiedzieli, co zrobić, oczywiście...to dlatego Dumbledore chciał, żeby zaufał dwóm innym.... żeby jeśli wypełni swoje prawdziwe przeznaczenie trocheja wcześnie, oni mogli działać dalej...
Jak deszcz na zimnym oknie, te myśli stukały o twardą powierzchnię niezaprzeczalnej prawdy, że musiał umrzeć. Muszę umrzeć. To musi się skończyć.
Wydawało się, że Ron i Hermiona są daleko, w innym kraju; czuł się tak, jakby oddalił się od nich dawno temu. Nie będzie pożegnań i wyjaśnień, tego był pewien. To nie była podróż, w którą mogli wyruszyć razem, a próby, które by podjęli, żeby go zatrzymać, zmarnowałyby cenny czas. Spojrzał na sfatygowany złoty zegarek, który dostał na siedemnaste urodziny. Minęła prawie połowa godziny wyznaczonej prze Voldemorta na jego poddanie się.
Wstał. Jego serce uderzało o żebra, jak przerażony ptak. Może wiedziało, że pozostało mu mało czasu i chciało wybić wszystkie uderzenia całego życia przed końcem Nie obejrzał się, zamykają drzwi gabinetu.
Zamek był pusty. Czuł się jak duch krocząc po nim samotnie, tak, jakby już umarł. Osoby z portretów były ciągle nieobecne w swoich ramach; cała okolica była niesamowicie cicha, jakby cała pozostająca siła napędowa skoncentrowała się w Wielkiej Sali, gdzie byli stłoczeni zmarli i żałobnicy.
Harry naciągnął na siebie pelerynę-niewidkę i zszedł przez piętra i wreszcie wszedł na marmurową klatkę schodową wiodącą do sali wejściowej. Może, jakaś mała jego część miała nadzieję, że ktoś go wyczuje, zobaczy, zatrzyma, ale peleryna była, jak zawsze, niedostępna, doskonała i łatwo dotarł do drzwi frontowych.
Wtedy Neville prawie wszedł na niego. Był połową pary, która niosła ciało z błoni. Harry spojrzał w dół i poczuł kolejne tępe uderzenie w brzuch: Colin Creevey, nawet jeśli nieletni, musiał się prześlizgnąć z powrotem, dokładnie tak jak Malfoy, Crabbe i Goyle to zrobili. Był drobny w śmierci.
-Wiesz co? Sam dam z nim radę, Neville.- Powiedział Oliver Wood, podnosząc Colina na ramię w chwycie strażackim i zaniósł go do Wielkiej Sali.
Neville oparł się o framugę drzwi na chwilę i wytarł czoło tyłem dłoni. Wyglądał jak stary człowiek. Potem wyruszył znowu w dół po schodach w ciemność, żeby przynieść więcej ciał.
Harry raz spojrzał do tyłu na wejście do Wielkiej Sali. Ludzie poruszali się, próbując pocieszyć jedni drugich, pijąc, klęcząc przy zmarłych, ale nie mógł dojrzeć nikogo z tych, których kochał, żadnego śladu Hermiony, Rona, Ginny, ani innych Weasleyów, ani Luny. Czuł, że oddałby cały pozostały mu czas za jedno ostatnie spojrzenie na nich, ale czy wtedy miałby siłę, żeby przestać patrzeć? Tak było lepiej.
Zszedł w dół po schodach i na zewnątrz, w ciemność. Była prawie czwarta rano i śmiertelna sztywność błoni sprawiała wrażenie, że wstrzymują oddech czekając, żeby zobaczyć, czy zrobi to, co musiał.
Harry przesunął się w stronę Neviller17;a, który zginał się przy kolejnym ciele.
-Neville.
-Boże, Harry, prawie dostałem zawału!
Harry ściągnął pelerynę, pomysł przyszedł do niego znikąd, zrodzony z pragnienia, żeby wszystko było całkowicie pewne.
-Gdzie idziesz, samotnie?- Neville spytał podejrzliwie.
-To wszystko jest częścią planu.- Powiedział Harry- Jest coś, co muszę zrobić. Słuchaj, Neville.
-Harry!- Neville wyglądał nagle na przestraszonego.- Harry, nie masz zamiaru przekazać się?
-Nie.- Harry skłamał z łatwością.- Oczywiście nie... to jest cos innego. Ale mogę zniknąć z widoku na pewien czas. Znasz węża Voldemorta Neville? Ma wielkiego węża... nazywa go Nagini...
-Słyszałem, tak... co z nim?
-Musi być zabity. Ron i Hermiona wiedzą to, ale tylko na wszelki wypadek, gdyby oni...
Okropność tej możliwości zdusiła go na chwilę, sprawiła, że nie mógł mówić dalej. Ale ponownie zebrał się w sobie: to było najważniejsze, musi być jak Dumbledore, mieć chłodny umysł, upewnić się, że będą zastępstwa, inni, żeby poprowadzić dalej zadanie. Dumbledore umarł wiedząc, że trzy osoby wiedzą o Horkruksach; teraz Neville zajmie miejsce Harryr17;ego: ciągle trzy osoby będą znały tajemnicę.
-A jeśliby oni byli... zajęci... a ty masz szansę...
-Zabić węża?
-Zabić węża.- Harry powtórzył.
-Dobrze Harry. Z tobą wszystko w porządku?
-Mam się dobrze. Dzięki Neville.
Ale Neville chwycił go za nadgarstek kiedy Harry zaczął iść dalej.
-Mamy zamiar wszyscy walczyć dalej, Harry. Wiesz o tym?
-Tak, ja...
Duszące uczucie zgasiło koniec jego zdania, nie mógł dokończyć. Nie wydawało się, żeby Neville uznał to za dziwne. Poklepał Harryr17;ego po ramieniu, puścił go i odszedł po dalsze ciała.
Harry znowu narzucił na siebie płaszcz i poszedł dalej. Ktoś poruszał się niedaleko, zniżając się nad postacią leżącą na ziemi. Był o stopę od niej, kiedy zrozumiał, że to Ginny.
Zatrzymał się w miejscu. Kucała przy dziewczynie, która szeptem wzywała swoją matkę.
-Wszystko w porządku.- Mówiła Ginny.- Już dobrze. Weźmiemy cię do środka.
-Ale ja chcę do domu.- Wyszeptała dziewczyna.- Już nie chcę walczyć!
-Wiem.- Powiedziała Ginny i jej głos się załamał.- Wszystko będzie dobrze.
Fale zimna przechodziły po skórze Harryr17;ego. Chciał krzyczeć w noc, chciał, żeby Ginny wiedziała, że był tutaj, chciał, żeby wiedziała dokąd idzie. Chciał być zatrzymany, odciągnięty, odesłany do domu...
Ale był w domu. Hogwart był pierwszym i najlepszym domem jaki znał. On i Voldemort i Snape, porzuceni chłopcy, wszyscy znaleźli tutaj dom...
Teraz Ginny klęczała obok zranionej dziewczyny, trzymając jej rękę. Z wielkim wysiłkiem, Harry zmusił się do pójścia dalej. Wydało mu się, że Ginny spojrzała wokół, gdy przechodził obok i zastanowił się, czy poczuła, że ktoś przechodzi obok, ale nic nie powiedział i nie spojrzał w tył.
Chata Hagrida wyłaniała się z ciemności. Nie było tam świateł, żadnego dźwięku Kła drapiącego w drzwi i jego huczącego szczeku na powitanie. Wszystkie te wizyty u Hagrida i błysk miedzianego czajnika na ogniu, i kamienne ciasteczka, i gigantyczne larwy, i jego wielka, brodata twarz, i Ron wymiotujący ślimakami, i Hermiona pomagająca mu uratować Norberta...
Szedł dalej, ale teraz doszedł do skraju Lasu i stanął.
Rój Dementorów sunął pomiędzy drzewami; czuł ich chłód o nie był pewien czy jest zdolny przejść bezpiecznie przez niego. Nie pozostało mu dosyć siły na Patronusa. Już nie mógł kontrolować swojego drżenia. Nie było, mimo wszystko, tak łatwo umierać. Każda sekunda, w której oddychał, zapach trawy, chłodne powietrze na twarzy, były tak cenne: pomyśleć, że ludzie mieli lata i lata do zmarnowania, im czas się tak dłużył, a on trzymał się każdej sekundy. Jednocześnie myślał, że nie będzie w stanie iść dalej i wiedział, że musi. Długa gra skończyła się, Znicz został złapany, przyszła pora opuścić przestworza...
Znicz. Jego palce przez chwilę bez czucia szperały w woreczku na szyi i wyciągnął go na zewnątrz.
Otwieram się w zamknięciu.
Oddychając szybko i ciężko, spojrzał w dół na niego. Teraz, kiedy chciał, żeby czas poruszał się tak wolno jak to tylko możliwe, on przyspieszył i zrozumienie przyszło tak szybko, że wydało mu się, że przeleciało obok. To było zamknięcie. To była ta chwila.
Przycisnął złoty metal do warg i wyszeptał: rNiedługo umrę.r1;
Metalowa skorupka otwarła się. Zniżył trzęsącą się rękę, podniósł różdżkę Draco pod peleryną i wymruczał: rLumosr1;
Czarny kamień z jego zygzakowatym pęknięciem przechodzącym przez środek leżał w dwóch połówkach Znicza. Kamień Wskrzeszenia pękł wzdłuż pionowej linii symbolizującej Wiekową Różdżkę. Trójkąt i koło przedstawiające pelerynę i kamień były ciągle rozpoznawalne.
I ponownie, Harry zrozumiał, nie musząc myśleć. Przywoływanie ich z powrotem nie miało znaczenie, ponieważ miał niedługo do nich dołączyć. To nie on ich przyciągał: oni go przyciągali.
Zamknął oczy, obrócił kamień w ręce, trzy razy.
Wiedział, że to się stało, ponieważ usłyszał lekkie poruszenia wokół siebie sugerujące, że kruche ciała stanęły na usłanym gałązkami klepisku znaczącym granicę Lasu. Otworzył oczy i rozejrzał się.
Nie byli ani duchami, ani cielesnymi, tego był pewien. Najbardziej przypominali Riddler17;a, który uciekł z pamiętnika, tak dawno temu, a był wspomnieniem, które stało się realne. Mniej solidni niż żywi, ale dużo bardziej niż duchy, przesuwali się w jego stron, a każda twarz była tak samo uśmiechnięta z miłością.
James był dokładnie tego wzrostu, co Harry. Miał na sobie to samo ubranie, w którym umarł, jego włosy były rozczochrane i potargane, a okulary miał troche krzywe, jak Pan Weasley.
Syriusz był wysoki i przystojny, i dużo młodszy niż Harry widział do w życiu. Podskakiwał z lekką gracją, rękami w kieszeniach i szerokim uśmiechem na twarzy.
Lupin też był młodszy i dużo mniej zmęczony, a jego włosy był bujniejsze i ciemniejsze. Wyglądał na szczęśliwego z powrotu do miejsca tak wielu nastoletnich wędrówek.
Lily uśmiechała się najszerzej ze wszystkich. Odrzuciła swoje długie włosy do tyłu przysuwając się do niego, a jej zielone oczy, tak podobne do jego, patrzyły chciwie na jego twarz, tak jakby nigdy nie była w stanie się na niego napatrzeć.
-Byłeś taki dzielny.
Nie mógł nic powiedzieć. Jego oczy napawały się nią i myślał, że chciałby tak stać i patrzyć na nią zawsze i to by wystarczyło.
-Jesteś prawie tam.- Powiedział James.- Bardzo blisko. Jesteśmy... tacy z ciebie dumni.
-Czy to boli?
To dziecinne pytanie wyszło z ust Harryr17;ego zanim był mógł je powstrzymać.
-Umieranie? Wcale.- Powiedział Syriusz.- Łatwiejsze i szybsze niż zasypianie.
-I on będzie chciał, żeby to było szybkie. Chce, żeby się skończyło.- Powiedział Lupin.
-Nie chciałem, żebyście umarli.- Harry powiedział. Te słowa wyszły bez jego woli.- Żadne z was. Przepraszam...
Mówił bardziej do Lupina niż do reszty, błagając go.
-...niedługo po tym, jak urodził ci się syn... Remusie, przykro mi...
-Mi tez jest przykro.- Powiedział Lupin.- Przykro, że go nigdy nie poznam... ale on będzie wiedział dlaczego umarłem. Starałem się stworzyć świat, w którym będzie mógł żyć szczęśliwszym życiem.
Lodowaty podmuch, który wydawał się emanować z serca lasu, uniósł włosy w brwiach Harryr17;ego. Wiedział, że nie każą mu iść, że to musi być jego własna decyzja.
-Zostaniecie ze mną?
-Do samego końca.- Powiedział James.
-Nie będą mogli was zobaczyć?- Zapytał Harry.
-Jesteśmy częścią ciebie.- Powiedział Syriusz.- Niewidoczną dla wszystkich innych.
Harry spojrzał na swoją matką.
-Bądźcie blisko mnie.- Powiedział cicho.
I wyruszył. Chłód Dementorów nie opanował go; przeszedł przez niego z towarzyszami, a oni byli dla niego jak Patronusy i razem szli pomiędzy starymi drzewami, z ich splątanymi gałęziami i ich sękatymi korzeniami zwiniętymi pod stopami. Harry ściskał pelerynę mocno wokół siebie w ciemności, wchodząc głębiej i głębiej w Las, nie wiedząc, gdzie jest Voldemort, ale pewien, że go znajdzie. Obok niego, nie wydając prawie dźwięku, szli James, Syriusz, Lupin i Lily, a ich obecność była jego odwagą i powodem, dla którego był w stanie stawiać jedną nogę przed drugą.
Czuł jakby jego ciało i umysł były w dziwny sposób rozłączone, jego kończyny działały bez świadomych instrukcji, jakby był pasażerem, a nie kierowcą, w tym ciele, które miał niedługo opuścić. Umarli, którzy szli obok niego przez Las byli dla niego bardziej realni niż żywi, którzy zostali w zamku: Ron, Hermiona, Ginny i wszyscy inni, wydawali mu się duchami, gdy szedł potykając się w stronę końca życia, w stronę Voldemorta.
Łomot i szept: jakaś inna żywa istota poruszyła się w pobliżu. Harry stanął pod peleryną, rozglądając się dookoła, nasłuchując, a jego matka i ojciec, Lupin i Syriusz także stanęli.
-Ktoś tu jest.- Dobiegł go z pobliża szorstki szept.- On ma pelerynę-niewidkę. Czy to może być?
Dwie postacie wyszły zza pobliskiego drzewa: ich różdżki świeciły się, a Harry zobaczył Yaxleyr17;a i Dołohowa patrzących dokładnie na miejsce, na którym stali Harry, jego matka i ojciec oraz Syriusz i Lupin. Najwyraźniej nie mogli nic dostrzec.
-Na pewno coś słyszałem.- Powiedział Yaxley.- Sądzisz, że to zwierzę?
-Ten szaleniec Hagrid miał całą gromadę tego tutaj.- Powiedział Dołohow patrząc przez ramię.
Yaxley spojrzał na zegarek.
-Czas prawie minął. Potter miał swoją godzinę. Nie przyjdzie.
-Ale on był pewien, że przyjdzie! Nie będzie zadowolony.
-Lepiej wróćmy.- Powiedział Yaxley.- Dowiemy się, jaki jest teraz plan.
On i Dołohow obrócili się i weszli głębiej w Las. Harry podążył za nimi wiedząc, że zaprowadzą go dokładnie tam, dokąd chciał pójść. Spojrzał w boki i jego matka uśmiechnęła się do niego, a ojciec pokiwał głową z zachętą.
Szli dalej jeszcze kilka minut, kiedy Harry zobaczył światło przed sobą i Yaxley i Dołohow weszli na polanę, o której Harry wiedział, ze żył tu kiedyś potworny Aragog. Pozostałości jego szerokich sieci były tam ciągle, a rój jego potomków został wysłany przez śmierciożerców, żeby walczyć za ich sprawę.
Na środku polany płonął ogień, a jego migoczące światło padało na tłum całkiem cichych śmierciożerców. Niektórzy z nich byli ciągle w maskach i kapturach, inni pokazali swoje twarze. Na obrzeżach grupy siedzieli dwaj giganci rzucający masywne cienie na scenę, a ich twarze były okrutne i podobne do ciosów z kamienia. Harry zobaczył Fenrira mlaszczącego , żującego swoje długie paznokcie; wielkiego blondwłosego Rowler17;a, który dotykał swojej krwawiącej wargi. Zobaczył Lucjusza Malfoya, który wyglądał na pokonanego i przerażonego i Narcyzę, której oczy były zapadnięta i pełne obaw.
Wszystkie oczy były skupione na Voldemorcie, który stał z pochyloną głową i białymi rękami złożonymi na Starszej Różdżce. Wyglądał jakby się modlił albo liczył po cichu w myślach i Harry, stojąc w ciszy na skraju sceny, pomyślał absurdalnie o dziecku liczącym w grze w chowanego. za jego głową wirował i wił się wielki wąż, Nagini unosząca się w swojej lśniącej, zaczarowanej klatce jak potworna aureola.
Kiedy Dołohow i Yaxley dołączyli do koła, Voldemort podniósł wzrok.
-Nie pokazał się, Panie.- Powiedział Dołohow.
Wyraz twarzy Voldemorta nie zmienił się. Czerwone oczy wydawały się płonąć w świetle ognia. Powoli położył Starszą Różdżkę pomiędzy palcami.
-Mój Panie...
Bellatrix przemówiła. Siedziała najbliżej Voldemorta, rozczochrana, z bladą twarzą, ale poza tym bez obrażeń.
Voldemort podniósł rękę by ją uciszyć, a ona nie wypowiedziała następnego słowa, ale patrzyła na niego z uwielbiającą fascynacją.
-Myślałem, że przyjdzie.- Powiedział Voldemort swoim wysokim, czystym głosem, z oczami na podskakujących płomieniach.- Oczekiwałem, że przyjdzie.
Nikt nie przemówił. Wydawali się tak przerażeni, jak Harry, którego serce rzucało się o żebra, tak jakby chciało uciec z ciała, które miał zaraz porzuci. Jego ręce były spocone, gdy ściągnął pelerynę- niewidkę i schował ją pod szatą, razem z różdżką. Nie chciał, żeby k**iła go walka.
-Byłem, wydaje się... w błędzie.- Powiedział Voldemort.
-Nie byłeś.
Harry powiedział to tak głośno, jak umiał, z całą siłą, jaką mógł zebrać. Kamień Wskrzeszenia wyślizgnął mu się spomiędzy bezwładnych palców i w kąciku oka zobaczył, jak jego rodzice, Syriusz i Lupin zniknęli, kiedy on wszedł w światło ognia. W tym momencie czuł, że nie liczy się nikt poza Voldemortem. Było tylko ich dwóch.
Iluzja znikła tak szybko, jak się pojawiła. Giganci ryczeli, kiedy śmierciożercy podnieśli się razem i było wiele krzyków, parsknięć, nawet śmiechów. Voldemort zamarł tam, gdzie stal, ale jego czerwone oczy znalazły Harry'ego i patrzył jak Harry idzie w jego stronę, a nic, poza ogniem nie stoi pomiędzy nimi.
Wtedy jakiś glos zawołał:
-HARRY! NIE!
Odwrócił sie: Hagrid był skrępowany i przywiązany do pobliskiego drzewa. Jego masywne ciało trzęsło gałęziami nad głową, kiedy desperacko próbował sie uwolnić.
-NIE! HARRY! CO TY...?
-CISZA!- Wrzasnął Rowle i poruszył różdżką uciszając Hagrida.
Bellatrix, która wstała na nogi, patrzyła z entuzjazmem to na Voldemorta to na Harry'ego, a jej pierś unosiła sie. Jedynymi rzeczami, które sie poruszały były płomienie i waz zwijający sie i rozwijający w błyszczącej klatce za głową Voldemorta.
Harry czul swoja różdżkę przy piersi, ale nawet nie spróbował jej wyciągnąć. Wiedział, ze waz jest zbyt dobrze chroniony, wiedział, ze jeśli uda mu sie wycelować różdżką w Nagini uderzy go pięćdziesiąt zaklęć.
Harry i Voldemort patrzyli na siebie nawzajem i teraz Voldemort pochylił głowę na bok, zastanawiając sie nad chłopcem przed nim i bardzo niewesoły śmiech wykrzywił jego bezwargie usta.
-Harry Potter.- Powiedział, bardzo miękko. Jego glos mógł być częścią skwierczącego ognia.- Chłopiec, który żył.
Żaden ze śmierciożerców nie poruszył sie. Czekali: wszystko czekało. Hagrid szarpał sie, Bellatrix z trudem łapała powietrze, a Harry pomyślał niewytłumaczalnie o Ginny i jej ognistym spojrzeniu, i o uczucie jej ust na jego...
Voldemort podniósł różdżkę. Ciągle miał głowę przechylona na jedna stronę jak zaciekawione dziecko, zastanawiające sie, co sie stanie, jeśli będzie kontynuować. Harry spojrzał z powrotem w czerwone oczy i zapragnął, żeby to sie stało teraz, szybko, tak długo jak jeszcze może stać, zanim straci kontrole, zanim okaże strach.
Zobaczył ruch ust, błysk zielonego światła i wszystko zniknęło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
polcia87
zapisany do Hogwartu
zapisany do Hogwartu



Dołączył: 29 Lip 2007
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Nie 22:00, 29 Lip 2007    Temat postu:

Nie ma co sie czepiac bledow oni i tak bardzo szybko to robia. Dziekujemy Wam!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 22:01, 29 Lip 2007    Temat postu:

To ja mam pytanie...
To wyżej to już cały 30??
Powrót do góry
rudy_lysy
Gość






PostWysłany: Nie 22:01, 29 Lip 2007    Temat postu:

Jeszcze niestety nie.
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Nie 22:05, 29 Lip 2007    Temat postu:

Przepraszam jestem tu od niedawna, nawet sie nie zarejestrowalem ale prosil bym o podanie linka do tlumaczenia hp 7, poniewaz bardzo mnie wciagnelo, a nie mam wyrobionego na tyle porzadnie angielskiego zeby czytac orginalna wersje, a do stycznia czekac mi sie nie chce Wink Moje gg : 10528275 bardzo bym prosil o podanie tam linka, nawet jak bede niedostepny/niewidoczny
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dziurawy Kociol Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 58, 59, 60 ... 115, 116, 117  Następny
Strona 59 z 117

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin