Forum Dziurawy Kociol
www.kociool.fora.pl ---- wszystko o HP
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

akcja ratujemy forum
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 57, 58, 59 ... 115, 116, 117  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dziurawy Kociol Strona Główna -> Książki HP
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
matty
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:02, 29 Lip 2007    Temat postu:

ja poprosze pocztowke 22 ale cala, bez niepotrzebnych kommentarzy, zwrotow itd. na PW lub mejla

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaisa
Gość






PostWysłany: Nie 16:19, 29 Lip 2007    Temat postu:

Rozdział 27
Ostateczna kryjówka

Nie było możliwości sterowania smokiem. On sam nie mógł widzieć gdzie leci. Harry zdawał sobie sprawę, że jeśli smok wykona nagły skręt lub jakikolwiek gwałtowny ruch, to nie będzie możliwości powrotu na jego szerokie cielsko. Niemniej jednak, kiedy wznosząc się wyżej i wyżej i mając pod sobą rozpościerający się jak szaro-zielona mapa Londyn, Harrego ogarniało uczucie wdzięczności za ucieczkę, która wygładała niemożliwa. Przykucnięty na szyi bestii mocno ściskał prawie jak metal łuski smoka. Zimny powiew powietrza koił jego oparzoną i pokrytą bąblami skórę. Skrzydła smoka biły powietrze jak skrzydła wiatraka. Z tyłu, za nim, Ron wciąż klął podniesionym głosem, nie wiadomo czy to ze szczęścia, czy ze strachu. Hermione sprawiała wrażenie płaczącej.
Po pięciu minutach, albo i może trochę później, Harry stracił wcześniejsze poczucie zagrożenia, że smok bedzie chciał zrzuci ich ze swojego grzbietu. Wszystko wskazywało na to, że on sam nie chciał niczego więcej jak odlecieć jak najdalej od swojego podziemnego więzienia. Ale pytanie jak i gdzie cała trójka bedzie mogła zejść ze smoczego grzbietu nadal napawało strachem. Harry nie miał pojęcia jak długo smok może lecieć bez odpoczynku, ani także jak ten, na którego grzbiecie przemieszczali się właśnie, ślepy prawie, bedzie w stanie zlokalizować odpowiednie miejsce do wylądowania. Rozglądając się cały czas naokoło wyobrażał sobie w myślach, że czuje jak blizna na czole zaczyna go kłóć...
Ile czasu minie nim Valdemort będzie wiedział, że włamali sie do krypty skarbca rodziny Lestrangesów? Jak szybko gobliny z Gringotts zawiadomią Bellatrix? Jak szybko zorientują się co zostało stamtąd zabrane? I co będzie później, kiedy odkryją, że brakuje złotego pucharu? Valdemort się w końcu zorientuje, że poszukują Horkruksów...
Smok pragnący zimniejszego i świeższego powietrza stale wznosił się wyżej i wyżej aż dosięgnął chłodnej chmury. Harry nie mógł już dłużej rozpoznawać małych kolorowych kropeczek aut jadących w kierunku lub wyjeżdzających ze stolicy. Lecieli i lecieli, raz mając pod sobą rozpościerające się jak zielono- brązowe plamy pola, innym razem drogi i rzeki wijące się jak matowe lśniące wstążki.
"Jak myślisz, czego on szuka?" krzyknął Ron jak lecieli tak dalej i dalej na północ.
"Nie ma pojęcia" ryknął w odpowiedzi Harry. Ręce jego były tak przemarznięte, że prawie bez czucia, ale nie przeszło mu nawet przez myśl rozluźnić uścisk. Od jakiegoś już czasy rozmyśliwał co będzie, co zrobią, jeśli smok zacząłby lecieć w kierunku otwartego morza i pod nimi ukazałaby się linia brzegowa. Był tak przemarznięty i zmęczony, nie wspominają, że był okropnie głodny i spragniony. Pomyślał też o bestii. Kiedy to smok jadł ostatni raz? Z pewnością potrzebowałby posilić się wkrótce. I co, kiedy on zda sobie sprawę z tego, że na jego grzbiecie siedzi trójka jak najbardziej zdatnych do jedzenia ludzi?
Słońce schodziło coraz niżej, niebo zaczynało przybierać kolor granatu, a smok wciąż leciał. Miasta i miasteczka prześlizgiwały się pod nimi. Jego ogromny cień przykrywał ziemię jak wielka, czarna chmura. Harry za wszelką cenę usiłował utrzymać się na grzbiecie smoka.
"Czy ja dobrze czuję czy mi się wydaje"- po znacznej przerwie krzyknął Ron - "ale chyba tracimy wysokość?"
Harry spojrzał w dół i zobaczył góry i jeziora odbijające miedziany kolor zachodzącego słońca. Krajobraz poniżej przybliżał się i stawał się coraz wyraźniejszy. Harry, zezując na bok, zdziwił się jak smok domyślił się obecności świeżej wody. Czy przez odbicie się w niej słońca?
Kręcąc wielkie koła i pomrukując (jęcząc) smok zniżał lot nad jednym z mniejszych jezior.
"Skoczymy kiedy będzie wystarczająco nisko" krzyknął do pozostałych Harry. "Prosto do wody nim on się zorientuje, że my tu jesteśmy!"
Zgodzili się, chociaż Hermione trochę słabiej. I w tej chwili Harry zobaczył szerokie, żółte podbrzusze smoka rozpruwające powierzchnię wody.
"TERAZ!"
Ześlizgnął się po boku smoka i skoczył do wody rozbijając stopami taflę jeziora. Odległość od wody była większy niż się spodziewał. Uderzył w wodę mocno, spadając jak kamień w zimna, zieloną, pełną szuwarów toń. Odbił się od dna w kierunku powierzchni wody i wyłonił się dysząc i sapiąc żeby ujrzeć olbrzymie zmarszczki na wodzie, w miejscu gdzie wpadł Ron i Hermione. Wyglądało, że smok niczego nie zauważył. W odległości 50 stóp od nich pikował prosto w jezioro żeby zaczerpnąć wody w swój pokryty bliznami pysk. Kiedy Ron i Hermine wynurzyli się na powierzchnię ciężko dysząc łapiąc oddech, smok odlatywał mocno trzepocąc skrzydłami aby wylądować na odległym brzegu.
Harry, Ron i Hermione rzucili się wpław na przeciwległy brzeg. Wyglądało, że jezioro nie jest głębokie i, że trzeba będzie więcej walczyć drogę szuwarami i błotem niż płynąć. Ostatecznie cali przemoknięci, wycięczeni, ciężko sapiąc i dysząc, nagle wylądowali na śliskiej trawie.
Hermione cała drżąc opadła bez sił kaszląc. Chociaż Harry miał wielką ochotą położyć się i usnąć, to ledwo utrzymując się na nogach, wyciągnął swoją różdżkę i zaczął rzucać ochronne zaklęcia wokół nich.
Kiedy skończył dołączył do pozostałych. Dopiero teraz, od czasu ucieczki z krypty skarbca, mógł się im należycie przyjżeć. Oboje mieli na swoich twarzach i rękach rozległe czerwone ślady od oparzeń. Ból wykrzywiał ich twarze kiedy wyciągiem z dittany smarowali swoje wszystkie rany. Hermione podała buteleczkę Harremu, następnie wyciągnęła trzy butelki z sokiem z dyni, które zabrała ze sobą kiedy opuszczali Muszelkowy Domek (Shell Cottage), jak również suche togi (robes) dla całej trójki. Przebrali się najpierw, a następnie jednym haustem wypili sok.
"No cóż, z jednej strony"- odezwał się Ron siedząc i obserwując jak odrasta mu skóra na obu rękach - "mamy Horkruksy. Z drugiej strony-"
"- nie ma miecza" - zrzytając zębami wtrącił Harry wkraplając poprzez dziurę w jeansach wyciąg z dittany na swoje oparzenie.
"Nie ma miecza" powtórzył Ron. "Ten mały zdrajca..."
Z kieszeni mokrego i przed chwilą zdjętego żakietu Harry wyciągnąl Horkruks i położył go na trawie przed nimi. Połyskując w słońcu przyciągnął ich oczy kiedy zachłannie opróżniali swoje butelki soku.
"Przynajmniej teraz nie musimy nosić tego na sobie. Wyglądałoby to dziwnie dyndając wokół naszych szyi"- powiedział Ron wycierając sobie usta wierzchiem dłoni.
Hermione spojrzała na odległy brzeg jeziora gdzie smok w dalszym ciągu pił wodę.
"Czy wiesz co się z nim stanie?"- zapytała. "Czy będzie w porządku?"
"Brzmisz jak Hagrid"- odezwał się Ron. "To smok, Hermione, on sam może o siebie zadbać. My musimy martwić się o siebie."
"Co masz na myśli?"
"No cóż, nie wiem jak wam to powiedzieć"- powiedział Ron, "ale myślę, że oni mogli zauważyć, że włamaliśmy się do Gringotts."
Cała trójka zaczęła się śmiać. Zanosili się tak śmiecham, że trudno było im się powstrzymać. Harrego bolały żebra, był okropnie głodny, ale pomimo tego leżał na trawie i zanosił się śmiechem aż do większego bólu.
"No to co robimy?"- czkając, Hermione ostatecznie dorowadziła się do poważniejszego niż przed chwilą, stanu. "Będzie wiedział, co? Wiecie-Kto bęzie wiedział, że my wiemy o jego Horkruksach!"
"Może będą się bali mu powiedzieć?"- odezwał się Ron z nadzieją w głosie. "Może to zatuszują-"
Niebo, zapach wody w jeziorze, dźwięk Ronowego głosu, to wszystko pomału oddalało się. Ból przeszywał głowę Harrego jak siekący miecz. Stał teraz w zaciemnionym pokoju. Przed nim, w półokręgu, stali jacyś czarnoksiężnicy zwróceni do niego twarzami, a na podłodze, przy jego stopach, klęczała jakaś mała, trzęsąca się postać.
"Co mi powiedziałeś?" Zapytał zimnym, podniesionym głosem. A furia i strach paliły go od środka. To, czego obawiał, nie mogło być prawdą, no bo jak....
Goblin cały się trząsł niezdolny do spotkania z parą czerwonych oczu wysoko powyżej swoich.
"Powtórz tojeszcze raz!" wyszeptał Valdemort. "Powtórz to jeszcze raz!"
"M- mój Panie," wyjąkał goblin, a jego czarne, szeroko otwarte oczy ukazywały przerażenie. "M- mój Panie ... p- próbowaliśmy ich za- zatrzymać ... O- oszuści, mój Panie... włamali się - włamali się do - do k- krypty ss- skarbca Lestrangerów..."
"Oszuści? Jacy oszuści? Myślałem, że bank Gringotts ma specjalne zabezpieczenia ujawniające oszustów. Kto to był?"
"To był ... to był ... to ten chłopak P- Potter ... i d- dwoje jego wspólników ..."
" I zabrali?" zapytał podnosząc, a gardło ściskał mu strach. "Powiedz mi! Co oni zabrali?"
"E ... e m-mały złoty pu- puchar m- mój Panie ..."
Okrzyk wściekłości i zaprzeczenia wyrwał się z jego ust. Był doprowadzony do szału. To nie mogła być prawda. To niemożliwe. Nikt nigdy o tym nie wiedział. Jak to możliwe żeby taki chłopiec odkrył jego sekret?
Najstarsza Różdżka (Elder Wand) przeszyła powietrze i zielone światło wybuchło z niej przelatując przez pokój. Klęczący goblin potoczył się śmiertelnie ugodzony. Obserwujący to czarnoksiężnicy rozproszyli się przed nim w popłochu. Bellatrix i Lucjusz Malfoy, odtrącajac innych do tyłu, przepychali się w tym biegu do drzwi. *A jego różdżka wciąż smagała powietrze i uśmiercała tych, którzy pozostawali w tyle. Wszystkich, wszystkich, za to, że przynieśli mu tę widomość o złotym pucharze i za to, że on tego wysłuchał.-
Samotnie szalejacy pomiędzy zabitymi widział w swoich wizjach swoje skarby, swoje zabezpieczenie, swoją gwarancję na nieśmiertelność. Pamiętnik został zniszczony i puchar skardziony. A co, a co jeżeli ten chłopak wie o innych? Czy mógłby wiedzieć? Czy coś już zrobił? Czy wykrył więcej? Czy Dumbledore stoi za tym? Zawsze go podejrzewający Dumbledore, Dumbledore zabity z jego rozkazu, Dumbledore, którego różdżka jest teraz jego ródżką, Dumbledore haniebnie uśmiercony wyciągnął swoją rękę przez chłopca, tego chłopca -
Ale z pewnością jeśli by chłopak zniszczył którykolwiek z Horkruksów, on, Lord Valdemort, wiedziałby przecież, czy by czuł? On, największy z wielkich czarnoksiężników, on, najmocnieszy, on, zabójca Dumbledora i ilu jeszcze innych bezwartościowych, bezimiennych ludzi. Jakżeby Lord Valdemort mógł nie wiedzieć, on sam, najważniejszy i najcenniejszy, że został zaatakowany, okaleczony?
Prawda, że nie czuł kiedy pamiętnik został zniszczony. Ale jakżeby mógł czuć skoro nie miał ciała, które czuje. Przecież był jak duch albo i nawet mniej... nie, z pewnością reszta jest bezpieczna ... pozostałe Horkruksy muszą być nietknięte.
Ale on musi wiedzieć on musi być tego pewny. Kroczył przez pokój kopiąc na bok cialo goblina kiedy przechodził koło niego. A jego rozpalony ze wściekłości umysł mąciły obrazy jeziora, chaty i Hogwartsu -
Panująca teraz wokół cisza ostudziła jego gniew. Skąd mógł chłopak wiedzieć , że on pierścień ukrył w chacie Gauntów? Nikt nigdy nie wiedział o jego pokrewieństwie z Gauntami. Pokrewieństwo zostało dobrze ukryte, zabójstwo nigdy nie zostało przypisane jemu. Pierścień z pewnością jest bezpieczny.
I jakże by chłopak, czy ktokolwiek inny, mógł wiedzieć o jaskini lub jak przeniknąć wszystkie jej zabezpieczenia? Pomysł o kradzieży stamtąd wydaje się absurdem ...
A jeśli chodzi o Hogwarts, to tylko on jedynie wie gdzie ukrył Horkruks, bo tylko on przeniknął najgłębsze sekrety tego miejsca ...
No i jest jeszcze Nagini, która teraz musi pozostać blisko niego. Pod jego opieką. Nie będzie już wysyłana do wykonywania jego rozkazów.
Ale żeby być pewnym, żeby być całkowicie pewnym, musi teraz sam powrócić do każdego z tych miejsc. Musi podwoić zabezpieczenia wokół każdego ze swoich Horkruksów ... to praca, jak poszukiwanie Najstarszej Różdżki, którą musi wykonać sam.
Które z miejsc powinien odwiedzić jako pierwsze, które było najbardziej niebezpieczne? Stary niepokój na nowo w nim odżył. Dumbledore znał jego drugie imię ... Dumbledore mógł mieć jakiś związek z Gaunts ... ich opuszczony dom przypuszczalnie był najsłabiej zabezpieczony ze wszystkich jego kryjówek i to właśnie tam on mógł pójść najpierw. ...
Jezioro, z pewnością niemożliwe ... chociaż była malutka możliwość, że Dumbledore mógłby znać jego wybryki z okresu kiedy przebywał w sierocińcu.
I Hogwarts ... ale zdawał sobie sprawę, że jego Horkruks tam był bezpieczny. To byłoby niemożliwe dla Pottera żeby się dostał do Hogsmeade nie będąc zauważonym; zostawmy szkołę w spokoju. Mimo wszystko jednak będzie roztropniej ostrzec Snape-a o fakcie, że chłopak może próbować ponownie dostać sie do zamku ... jednak wyjaśnianie Snape-owi powodu, dla którego mogłoby to nastąpić, byłoby oczywiście głupie. Poważnym błędem było zaufanie Bellatrix i Malfoyowi. Czyż nie ich głupota i beztroska udowodniły jak niemądrze jest ufać?
Odwiedzi najpierw chatęGauntów, i weźmie ze sobą Nagini. Już się nigdy nie rozstanie z wężem ... Bez wysiłku opuścił pokój. Przeszedł przez salę i wyszedł do ciemnego ogrodu z fontanną. W języku Parsel przywołał węża, który podpełz do niego i pozostał przy nim jak długi jego cień ...
Szamotał się, dygocąc na całym ciele, zaskoczony faktem, że jego skóra była wciąż mokra i spojrzał na puchar, leżący niewinnie na trawie przed nim, zobaczył jezioro, jego głęboki błękit z dawką złota zachodzącego słońca.
-On już wie. - Jego własny głos brzmiał dziwnie nisko po wysokich wrzaskach Voldemorta. – On już wie i zamierza sprawdzić, gdzie są pozostałe, oraz ten ostatni – podniósł się – ostatni jest w Hogwarcie. Wiedziałem. Wiedziałem.
-Co?! - Ron gapił się na niego; Hermiona wstała, wyglądając na zmartwioną
-Ale co zobaczyłeś? Skąd o tym wiesz?
-Widziałem jak dowiaduje się prawdy o kielichu, j..ja byłem w jego głowie – Harry pamiętał zabicie – on jest naprawdę zły, a także przerażony, nie może zrozumieć, skąd my o tym wiemy, a teraz postanowił sprawdzić, czy pozostałe są bezpieczne, najpierw sprawdzi pierścień. Myśli, że horkruks w Hogwarcie jest najbezpieczniejszy, bo Snape tam jest, ponieważ będzie bardzo trudne, dostać się tam niepostrzeżenie. Myślę, że ten horkruks sprawdzi na końcu, ale to stanie się w przeciągu kilku godzin.
-Widziałeś, gdzie to jest w Hogwarcie? – spytał Ron, teraz również stając na nogi.
-Nie, skoncentrował się na ostrzeżeniu Snape’a, nie myślał o tym, gdzie dokładnie ukryty jest horkruks
-Poczekajcie! Poczekajcie! – zawołała Hermiona gdy Ron chwycił horkruksa, a Harry wyciągnął Pelerynę Niewidkę. – Nie możemy teraz iść, nie mamy planu, musimy najpierw...
-Musimy już iść – dokończył za nią Harry. Pragnął snu, wyczekiwał momentu, kiedy będzie mógł położyć się w nowym namiocie, ale to było teraz niemożliwe – Możesz sobie wyobrazić, co się stanie, jak on odkryje, że znikły pierścień i medalion? Co, jeśli przeniesie hogwartowy horkruks, jeśli uzna, że nie jest w tym miejscu bezpieczny?
-Ale jak się tam dostaniemy?
-Pójdziemy do Hogsmeade – odrzekł Harry – i spróbujemy coś wymyślić, kiedy zorientujemy się, jakie są zabezpiecznia szkoły. Właź pod Pelerynę, Hermiono, chcę, byśmy trzymali się teraz razem.
-Ale ona jest za mała...
-Będzie ciemno, nikt nie zauważy naszych stóp.
Trzepotanie ogromnych skrzydeł odbiło się echem od czarnej już toni jeziora. Smok ugasił już pragnienie i wzniósł się w powietrze. Zaprzestali na chwilę przygotowań, by spojrzeć jak bestia wzbija się wyżej i wyżej, do czasu, gdy zniknęła za pobliską górą. Wtedy Hermiona podeszła i zajęła miejsce pomiędzy pozostałą dwójką, Harry zaciągnął nad nimi Pelerynę tak nisko jak tylko się dało, i razem obrócili się w dławiącą ciemność.
Powrót do góry
maciek14
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dziwnówekcity

PostWysłany: Nie 16:24, 29 Lip 2007    Temat postu:

no to pozostaje nam czekac na 28 ale ja juz nie moge wytrzymac ten bedzie na pewno swietny

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaisa
Gość






PostWysłany: Nie 16:28, 29 Lip 2007    Temat postu:

Brakujące lustro

33%


Stopy Harry’ego dotknęły ulicy. Ujrzał zbolałą, znajomą ulice Hogsmeade: ciemne fronty sklepów (witryny), mglistą linie od czarnych gór za wioską i zakręt na drodze przed sobą wiodący do pobliskiego Hogwartu oraz światło rozlewające się z Trzech Mioteł (with lurh of the hear), przypomniał sobie z przeszywającą dokładnością, jak wylądował niedaleko stąd rok temu, podtrzymując rozpaczliwie słabego Dumbledora, wszystko to w sekundzie, podczas lądowania- i wtedy zanim zdążył rozluźnić uścisk Rona i Hermiony, to się stało. Powietrze zostało rozdarte przez krzyk brzmiący jak Voldemorta, kiedy ten zorientował się, że czarka została skradziona: to rozdzierało każdy nerw w ciele Harry’ego, i on wiedział, że ich pojawienie się to spowodowało. Zanim jeszcze spojrzał na pozostałych dwóch pod peleryna drzwi od trzech mioteł zostały wyrwane z framugi i tuzin zakapturzonych Śmierciożerców z podniesionymi różdżkami wybiegło na ulice. Harry chwycił nadgarstek Rona, aby unieść jego różdżkę; było ich za dużo by uciekać a próbując tego wydali by swoja pozycje. Jeden ze smierciożerców uniósł różdżkę i krzyki ucichły, ale echo ciągle unosiło się wokół gór.
-Accio peleryna! -Harry zauważył jej falowanie, ale ona nie przyleciała. Zaklęcie przywołujące na nią nie działało.
-Nie pod swoją pelerynką Potter?- Krzyknął śmierciożerca który próbował zaklęcia i powiedział do swoich towarzyszy-Rozdzielcie się jest tutaj.- Sześciu śmierciożerców biegło w ich kierunku: Harry, Ron i Hermiona pobiegli na druga stronę ulice tak szybko jak tylko mogli i śmierciożercy minęli ich tylko o kilka cali. Czekali w ciemności nasłuchując odgłosów kroków biegających w gore i w dół ulicy oraz obserwując światła z różdżek szukających ich śmierciożerców.
-Po prostu opuśćmy to miejsce. -Powiedziała szeptem Hermiona.- Deportujmy się stąd!
-Świetny pomysł.- Powiedział Ron, ale zanim Harry zdążył odpowiedzieć Śmierciożerca krzyknął:
-Wiem, że tu jesteś Potter i nie ma stąd ucieczki! Znajdziemy cię!
-Spodziewali się nas.- Szepnął Harry.- Użyli tego zaklęcia, aby powiedzieć im że przyjdziemy i myślę, że zrobili coś żeby nas tu zatrzymać, zastawili jakąś pułapkę.
-A co z Dementorami?- Zawołał inny śmierciożerca.- Dajmy im wolną rękę znajdą go wystarczająco szybko.
-Czarny Pan chce zabić Potter’a osobiście.
-Ale Dementorzy go nie zabiją! Czarny Pan chce jego życie, a nie duszę i będzie łatwiej go zabić, jeśli wcześniej będzie pocałowany!- Dało się słyszeć pomruki porozumienia pośród Śmierciożerców. Przerażenie napełniło Harry’ego: aby odpędzić dementorów musieliby wyczarować Patronusy, które natychmiast by ich zdradziły.
-Musimy spróbować się deportować Harry!- Powiedziała cicho Hermiona. Po tym jak to powiedziała poczuł nienaturalne zimno, które rozprzestrzeniało się po ulicy. Światło zostało wyssane ze środowiska do gwiazd, które potem zniknęły. W kompletnej ciemności poczuł, że Hermiona złapała jego rękę, i obrócili się w miejscu. Powietrze z którego chcieli się przenieść wydało się wydało się być bardzo solidne: nie mogli się deportować; Śmierciożercy rzucili swoje czary bardzo skutecznie. Harry coraz bardziej zaczął odczuwać zimno. On, Ron i Hermiona cofnęli się w dół ulicy i idąc po omacku wzdłuż ściany próbujali nie robić przy tym hałasu. Wtedy, na róg uliczki przyleciały bezszelestnie Dementorzy: dziesięciu albo więcej, widoczni, ponieważ byli gęstsi niż otaczająca ich ciemność; w swoich czarnych pelerynach i z ich pełnych strupów i gnijących, zaświerzbiałymi dłońmi. Czy wyczuwali przerażenie w ich sąsiedztwie? Harry był tego pewien: zdawało mu się, że one przybywają coraz szybciej biorąc głośne świszczące oddechy, których nie cierpiał, rozkoszując się rozpaczą w powietrzu. Podniósł swoja różdżkę: nie chciał doświadczyć pocałunku Dementora niezależnie od tego co się stanie później. Harry szepnął:
- Expekto Patronum - srebrny jeleń wyskoczył z jego różdżki i przepędził dementorów, ale nagle usłyszeli triumfalny krzyk spoza pola widzenia.
-To on, to on, widziałem jego Patronusa, to był jeleń!- Dementorzy odeszli, gwiazdy pojawiły się ponownie i odgłosy stóp śmierciożerców stawały się coraz głośniejsze; Ale zanim Harry zdecydował co zrobić w swojej panice usłyszeli zgrzyt w pobliżu i drzwi po lewej stronie uliczki otworzyły się i szorstki glos powiedział:
-Potter, tutaj, szybko!- Wykonał rozkaz bez zastanawiania się, cała trójka szybko udała się w kierunku otwartych drzwi.
-Na górę, zostańcie pod peleryna i siedźcie cicho!- Wymamrotała wysoka postać mijając ich i wychodząc na ulice zatrzaskując za sobą drzwi. Harry nie miał pojęcia gdzie byli, ale teraz dostrzegł poprzez mętne światło z jednej świeczki, niechlujny, brudny bar pod Świńskim Łbem. Przebiegli obok lady w kierunku drugich drzwi, które prowadziły do drewnopodobnych schodów po których wspięli się tak szybko jak tylko mogli. Schody prowadziły do pokoju z trwałym dywanem i małym kominkiem nad którym wisiał obraz przedstawiający blond włosom dziewczynę, która słodkim wzrokiem przyglądała się opustoszałemu pokojowi. Krzyki dochodziły z ulicy poniżej. Cięgle mając na sobie pelerynę niewidkę pospieszyli do brudnego okna i spojrzeli na dół. Ich wybawca, w którym Harry teraz rozpoznał barmana gospody Pod Świńskim Łbem, który jedyny nie miał naciągniętego kaptura na głowę.
-I co?- Ryknął w kierunku jednej z zakapturzonych postaci.- I co? Wysłaliście dementorów w dół mojej ulicy a ja wysłałem przeciw nim Patronusa. Nie mam go, mówiłem ci to! Nie mam tego!
-To nie był twój Patronus.- Powiedział jeden ze śmierciożerców.- To był jeleń, to był Patronus Potter’a!
-Jeleń!- Powiedział barman i machnął różdżką.- Ty idioto! Expecto Patronum!- Coś wielkiego i rogatego wyskoczyło z jego różdżki z opuszczonym łbem biegło wzdłuż ulicy i zniknęło z widoku.
-To nie było to, co widziałem!- Krzyknął śmierciożerca chociaż mniej pewnie.
-Wyszedłeś w godzinę parolu.- Powiedział jeden z kompanów barmanowi.- Ktoś tu złamał przepisy.
-Jeśli chcę wypuścić kota to wypuszczę i przeklinam tą twoja godzinę patrolu!
-Użyłeś zaklęcia miałczenia? (You set of the Caterwauling Charm? – ‘set off’ to znaczy wyruszyc w podróż, ale też zainicjować, natomiast ‘caterwaul’ to znaczy miauczeć stąd taka interpretacja).
-A nawet jeśli to co? Zamierzacie mnie za to wysłać do Azkabanu? Zabijecie mnie za wytykanie nosa za własne drzwi? Zróbcie to jeśli chcecie! Ale mam nadzieje, że nie dotknęliście swoich małych Mrocznych Znaków i go nie wezwaliście chyba się nie ucieszy, że został wezwany do mnie i do mojego kota, co nie?
-Nie martw się o nas.- Powiedział jeden ze śmierciożerców.- Martw się o siebie, bo ty złamałeś godzinę patrolu.
-I gdzie będziecie handlować napojami i truciznami jak mój pub zostanie zamknięty? Co się stanie z waszym dodatkowym zajęciem?
-Czy ty nam grozisz?
-Trzymam język za zębami, czy to nie powód dla którego do mnie przychodzicie?
-Ciągle twierdze, że widziałem Patronusa jelenia!- Krzyknął pierwszy Śmierciożerca.
-Jeleń?- Krzyknął barman.- To była koza idioto!
-Dobra w początku popełniliśmy błąd.- Powiedział drugi śmierciożerca.- Ale złam jeszcze raz godzinę patrolu a nie będziemy tak pobłażliwi!- Śmierciożercy skierowali się w kierunku ulicy głównej. Hermiona jęknęła z ulgą wychodząc spod peleryny i siadając na bujanym fotelu. Harry zaciągnął zasłony i zdjął pelerynę z siebie i Rona. Mogli usłyszeć barmana reglującego drzwi a później wspinającego się po schodach jednak uwagę Harry’ego przykuło małe kwadratowe lusterko na półce nad kominkiem. Barman wszedł do pokoju.
-Wy przeklęci idioci!- Przyglądając się każdemu z nich.- Co wy sobie myśleliście przychodząc tu?
-Dziękuję.- Powiedział Harry.- Nie wiem jak ci dziękować uratowałeś nam życia.
Barman burknął. Harry podszedł do niego spoglądając ku jego twarzy: próbując zobaczyć coś mimo długich, włóknistych, rudawo-szarych włosów jego brody. Nosił okulary . Za brudnymi soczewkami można było dostrzec oczy o przenikliwym i błyskotliwym odcieniu niebieskim.
“To są twoje oczy, widziałem w lustrze.”
Była cisza w pokoju. Harry i barman spojrzeli na siebie.
„To ty wysłałeś Zgredka”
Barman kiwnął głową i rozejrzał się za elfem.
„Sądzę , że powinien być z tobą. Gdzie go zostawiłeś?”
„On nie żyje” powiedział Harry. “Bellatrix Lestrange zabiła go”
Twarz barmana była beznamiętna. Po kilku chwilach powiedział, “Przykro mi to słyszeć, lubiłem tego elfa.”
Odwrócił się, błyskawiczne lampy ze szturchnięciami jego różdżki, nie patrząc na żadnego z nich. Odwrócił się, zapalił lampy szturchnięciami różdżki, nie patrząc na żadnego z nich.
„ Ty jesteś Aberforth,” powiedziany Harry do mężczyzny odwróconego do niego tyłem.
Niczego nie potwierdził albo nie zaprzeczył temu, ale ugiął się przed światłem.
Powrót do góry
narcyza M
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:14, 29 Lip 2007    Temat postu:

Jak to dostałes? spytał Harry idąc w kierunku blizniaczego lustra Syriusza, które on rozbił blisko 2 lata temu.
-Kupiłem to od Dunga około rok temu. Powiedział Aberforth -Albus powiedział mi co to jest, poprosił bym mial na ciebie oko.
Ronowi zaparło dech w piersiach.
-Srebrna łania-powiedział podniecony- to takze ty??
-O czym mowisz??
-Ktos wysłał patronusa łanie do nas.
- Z takim mózgiem mógłbyś być śmierciożercą, synu, Czy nie dowiodłem właśnie ze mój patronus to koza?
- Oh... - powiedział Ron - Tak...dobrze, jestem głodny! - dodał obronnym tonem, kiedy głośno zaburczało mu w brzuchu.
- Mam jedzenie - powiedział Aberforth i wyszedł z pokoju pokazując się zaraz z wielkim bochenkiem chleba domowego wypieku, kawałkiem sera, cynowym dzbanem pitnego miodu, które postawił na małym stoliku naprzeciwko kominka.
Głodni jak wilki zaczęli jeść i pić i po jakimś czasie było słychać tylko odgłosy przeżuwania.
- Dobrze wiec – powiedział Aberforth kiedy zjadł ile mógł, a Harry i Ron opadli sennie na krzesła - Musimy obmyślić najlepsza drogę żeby was stąd zabrać. . Nie możemy tego zrobić późnym wieczorem, słyszeliście co się dzieje gdy ktokolwiek rusza się na zewnątrz w tej ciemności. Gdy urok Caterwauling zostanie wyłączony, będą dla ciebie drugim takim samym bowtruckles on doxy eggs [bowtruckles na doxy jajkach?]. Nie liczę że będę w stanie przemienić jelenia w kozła drugi raz. Zaczekaj do świtu kiedy zostanie zniesiona godzina policyjna, wtedy będziesz mógł założyć swój płaszcz z powrotem i wyruszyć pieszo. Dostań się wprost do Hogsmeade, w góry i tam będziesz zdolny do teleportowania się . Mógłbyś się zobaczyć z Hagridem. On ukrywa się w jaskini tam na górze z Graupem odkąd tylko Śmierciożercy spróbowali go zatrzymać.
- Nie odchodzimy - powiedział Harry - Musimy dostać się do Hogwartu.”
- Nie bądź głupi, chłopcze - powiedział Aberforth.
- Musimy – powiedział Harry.
- Co musicie zrobić? – powiedział Aberforth, nachylając się do przodu. - musisz uciekać jak najdalej stąd.
- Nie rozumiesz. Nie mamy zbyt wiele czasu. Musimy dostać się do zamku. Dumbledore… to znaczy, twój brat… chciał tego. - blask ognia odbił się w brudnych soczewkach szkieł Aberfortha, chwilowo nieprzezroczystych, jasnych płaskich i białych, które przypomniały Harry'emu ślepe oczy olbrzymiego pająka Agragoga.
- Moj brat Albus chciał mnóstwa rzeczy - odpowiedział Aberforth. - i ludzie zostawali zwykle ranni kiedy on przeprowadzał swoje wielkie plany. Trzymaj się z daleka od tej szkoły Potter i daleka od tego kraju jeśli możesz. Zapomnij mojego brata i jego zmyślne plany.
- Nie rozumiesz - powiedział Harry po raz kolejny.
-Oh nie rozumiem? – powiedział Aberforth cicho. - Myślisz ze nie rozumiem mojego własnego brata? czy myślisz ze znasz Albusa lepiej ode mnie?
- Nie miałem tego na myśli - powiedział Harry, którego mózg czuł się ospały ze zmęczenia i od nadmiaru wina i jedzenia. - To jest... on zostawił mi misję.
- Zrobił to? - powiedział Aberforth - mila praca, jak myślę? Przyjemna? Łatwa? Rodzaj rzeczy których oczekiwałbyś od niewykwalifikowanego czarodzieja, które jest w stanie zrobić bez niego samego?
Ron miał raczej ponury uśmiech. Hermiona wyglądała na spiętą.
“Ja… to nie jest łatwe nie” powiedział Harry. “Ale muszę...”
Musisz?Dlaczego musisz? On jest martwy nieprawdaż- powiedział Aberforth szorstko- Pozwól temu odejść chłopcze, zanim podążysz za nim. Ratuj siebie!
-Nie mogę
-Dalczego nie?
-Ja...-Harry poczuł się przytłoczony. Nie mógł wyjaśnić więc zmienił temat- Ale ty też walczysz, Jesteś w Zakonie Feniksa
-Byłem-powiedział Aberforth-Zakon feniksa jest skończony. Sam-Wiesz-Kto wygrał. To koniec i każdy kto będzie udawał że jest inaczej będzie się oszukiwał. Tu nigdy nie będzie dla Ciebie bezpiecznie Potter, On strasznie chce cię dostać. Więc udaj się za granicę, do kryjówki gdzie będziesz bezpieczny. Najlepiej żebys zabrał ze sobą tych dwoje.
Wskazał palcem na Rona i Hermione.
-Będą w niebezpieczeństwie tak długo jak żyją, teraz każdy wie że pracowali z tobą.
-Nie mogę wyjechać!-powiedział Harry-Mam coś do zrobienia.
-Przekaż to komuś innemu!
-Nie mogę. Musze to być ja, Dumbledore wyjasnił to wszystko...
-Oh, ach tak? A powiedział ci wszystko, był z tobą szczery?
Harry chciał z całego serca powiedzieć "Tak", ale słowo to nie chciało przejść mu przez gardło. Aberforth wydawał się wiedzieć o czym myślał.
-Znałem mojego brata, Potter. Uczył się w tajemnicy przed nasza mamą. Sekrety i kłamstwa,to jak dorastaliśmy i Albus... Był naturalny.(He learned secrecy at our mother’s knee. Secrets
and lies, that’s how we grew up, and Albus. . . he was a natural.” )
Oczy starego mężczyzny powędrowały w kierunku kominka na obraz w którym znajdowała się dziewczyna. To był, teraz Harry rozejrzał się po całym pokoju, jedyny obraz w pokoju. Nie było tam żadnego obrazu Albusa Dumbledore, ani nikogo innego.
-Mr.Dumbledore.- Powiedziała Hermiona raczej nieśmiało.- Czy to twoja siostra? Ariana?
-Tak.- Powiedział Aberforth treściwie.- Czy czytała pani dzieło Rita’y Skeeter?- Pomimo różowego światła z paleniska było wiadome ze Hermiona się zaczerwieniła.
-Elphias mówił nam o niej.- Powiedział Harry, próbując oszczędzić Hermione.
-Ten stary głupiec.- Wymamrotał Aberforth, biorąc kolejny łyk miodu.- (Thought
the sun shone out of my brother’s every office, he did. Well, so did plenty of people,
you three included, by the looks of it)
Harry pozostał cicho, nie chciał wyrazić wątpliwości i niepewności niewiadomych o Dumbledore które intrygowały go przez miesiące. Podjął decyzje kiedy kopal Zgredkowi grób, że będzie kontynuował mimo przeciwności niebezpieczna ścieżkę powierzona mu przez Dumbledore i że zaakceptował to że nie zostało mu wszystko powiedziane tylko Dumbledore mu po prostu zaufał. Nie odczuwał żądzy aby powrócić do swojej żądzy; nie chciał słyszeć niczego co spowodowałoby co odwróciłoby jego uwagę od celu. Poznał spojenie Aberforth’a które było uderzające podobne do jego brata: jasne, niebieskie oczy sprawiały wrażenie jakby prześwietlały go i Harry pomyślał, że Aberforth wiedział o czym on myśli i gardził nim przez to.

reszta do 28


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Łapa
Gość






PostWysłany: Nie 17:36, 29 Lip 2007    Temat postu:

Rozdział 29

Zagubiony diadem



- Neville… co to… jak…?

Ale Neville rozpoznawszy Rona i Hermionę z radosnym krzykiem uściskał ich oboje. Im Harry dłużej patrzył na Neville’a, tym on gorzej wyglądał: jedno z jego oczu napuchło, było żółto- purpurowe, na twarzy miał wyżłobione znaki, i ogólnie jego oblicze dawało do zrozumienia że ma surowe życie. Mimo to, bił z jego oblicza blask radości gdy puścił Hermionę i powiedział znowu: Wiedziałem że przyjdziecie! Ciągle mówiłem Seamusowi że to kwestia czasu!

- Neville, co się tobie stało?

- Co? To? – Neville odrzucił pogardliwie głową. – To nic. Seamus ma gorzej. Zobaczycie. Zatem powinniśmy pójść? Och – obrócił się do Aberforha – Ab, możliwe że będzie trochę ludzi więcej.

- Trochę więcej? – powtórzył Aberforth niedbale – Co ty masz na myśli, mówiąc trochę więcej, Longbottom? Jest cisza nocna i są rzucone Zaklęcia Obronne na całą wioskę!

- Wiem, dlatego będą się teleportować prosto do baru. – powiedział Neville. – Po prostu przepuść ich przez przejście kiedy tu się zjawią, zrobisz to? Wielkie dzięki.

Neville wyciągnął swoją rękę do Hermiony i pomógł jej wspiąć się na gzyms kominka w kierunku tunelu, Ron podążył za nią, potem Neville. Harry zwrócił się do Aberfortha.

- Nie wiem jak ci dziękować. Uratowałeś nasze życie dwa razy.

- Zatem pilnuj ich – powiedział Aberforth szorstko – Możliwe, że nie będę uratować ich po raz trzeci.

Harry wspiął się na gzyms kominka ku dziurze za portretem Ariany. Były tam po jednej stronie równe kamienne schodki, wyglądało, że nie schodził po nich nikt od lat. Lampy z mosiądzu wisiały ze ścian, podłoga z ziemi była starta i równa, jak oni szli, ich cienie przesuwały się po ścianach.

- Jak długo to tutaj jest? – Zapytał Ron, jak oni wyruszyli. – To nie ma na Mapie Huncwotów, no nie Harry? Myślałem, że jest tylko siedem wyjść z szkoły?

- Zamknęli wszystkie z nich tuż przed początkiem roku – powiedział Neville. 0 Nie ma szansy wydostać się którymś z nich teraz, nie kiedy są tam klątwy, zaklęcia i smierciożercy i dementorzy czekający przy wejściu..- Zaczął iść tyłem, radośnie pijąc do nich (drinking them in). – Nie ważne… czy to prawda? Włamałeś się do Gringotta? Uciekłeś na smoku? Mówi o tym każdy i wszędzie, Terry Boot został zbity przez Carrowa za wrzeszczenie o tym w Wielkiej Sali przy obiedzie!

- Ta, to prawda? – powiedział Harry.

Neville śmiał się przepełniony radością.

- Co zrobiłeś ze smokiem?

- Uwolnił go na wolność – powiedział Ron – Hermiona chciała go zatrzymać jako zwierzątko domowe…

- Nie przesadzaj, Ron…

- Ale co ty tam robiłeś? Ludzie mówią, że ty po prostu tam poszedłeś na przejażdżkę, Harry, ale ja tak nie myślę. Myślę, że byłeś tam po coś.

- Masz rację – powiedział Harry – ale opowiedz nam o Hogwardzie, Neville, nie słyszeliśmy nic o nim.

- To... więc, to nie wygląda już na prawdziwy Hogwart – powiedział Neville, uśmiech z jego twarzy zniknął kiedy mówił – Wiesz coś o Carrowach?

- To dwójka śmierciożerców którzy uczą tutaj?

- Oni robią więcej niż uczą – powiedział Neville. – Oni zmieni cała dyscyplinę. Oni lubią karać, ci Carrowsi.

- Jak Umbridge?

- Nie, przy nich ona jest łagodna. Inni nauczycie zobowiązani są kierować nas do nich jeśli zrobimy cokolwiek złego. Jednak jeśli mogą omijają to. Można powiedzieć że oni wszyscy nienawidzą ich tak mocno jak my.

- Amycus, ten blondyn, on uczy Obrony Przed Czarną Magią, teraz wyłącznie tylko Czarnej Magii. Jesteśmy zobowiązani ćwiczyć zaklęcie Cruciatus na ludziach aresztowanych ludziach.

- Co?

Harry, Ron i Hermiona zjednoczyli głosy które poniosło się echem po przejściu.

- Taa – Powiedział Neville.- Dlatego mam jedną z nich – wskazał szczególnie głęboka ranę na jego policzku – ja odmówiłem zrobienia tego. Jednak niektórzy ludzie wchodzą w to, Crabbe i Goyle kochają to. Przypuszczam że, po raz pierwszy są najlepsi w czymkolwiek.

- Alecta, Amycusa siostra, uczy Muguloznawstwa które jest przymusowe dla każdego. Wszyscy idziemy słuchać jej wyjaśnień dlaczego mugole są jak zwierzęta, głupi i brudni, i jak oni doprowadzi do tego że czarodzieje musieli się występnie ukrywać się przed nimi, i jak naturalny jest zamiar ponownego pojawienia się. Ta Jedna – wskazał inną szramę na swej twarzy – za zapytanie jej ile mugolskiej krwi ma ona i jej brat.

- Cholibka, Neville – powiedział Ron – to nie był czas i miejsce na mądre deklamacje.

- Ty jej nie słyszałeś – powiedział Neville – Ty też byś tego nie wytrzymał. Rzecz w tym, że to pomaga kiedy ludzie przeciwstawiają się im, to daje wszystkim nadzieje. Zauważyłem że, tak było kiedy ty to robiłeś, Harry.

- Ale oni użyli na tobie ostrego noża. – powiedział Ron drgnął nieznacznie właśnie minęli lampę i skaleczenia Neville’a uwypukliły się bardziej.

- To bez znaczenia. Oni nie chcą rozlać zbyt wiele czystej krwi, więc torturują nas trochę jeśli dyskutujemy ale nie chcą aktualnie nas zabić.

Harry nie wiedział co jest gorsze, myślenie o tym co powiedział Neville czy jego ton to -bez -znaczenia którym do nich mówił.

- Jedynymi ludźmi którzy są w prawdziwym niebezpieczeństwie, to ci którzy mają przyjaciół i krewnych na zewnątrz, którzy wpadli w kłopoty. Oni utrzymują zakładników. Stary Xeno Lovegood został pobity za zbytnią szczerość w Żonglerze, więc zaciągnęli Lunę do pociągu w drogę powrotną po Świętach.

- Neville, z nią wszystko w porządku, widzieliśmy ją…

- Taa, wiem, przesłała mi wiadomość.

Z swojej kieszeni wyciągnął złotą monetę, i Harry rozpoznał w niej jedną z fałszywych galeonów których używała Gwardia Dumbledore’a aby przekazywać sobie wiadomości.

- To było świetne – powiedział radośnie Neville do Hermiony. – Carrowsi nigdy nie zaskoczyli jak się komunikujemy, to doprowadzało ich do szału. Używaliśmy ich aby się wymykać w nocy i robić graffiti na ścianach: Gwardia Dumbledore’a, Nadal Rekrutuje, takie tam rzeczy. Snape nienawidził tego.

- Używaliście tego? – powiedział Harry, który zauważył, że mówi on w czasie przeszłym.

- Cóż, to stawało się coraz bardziej trudne z czasem jak działaliśmy – powiedział Neville – Straciliśmy Lunę w Święta i Ginny nigdy nie wróciła po Wielkanocy, ta trójka z nas była czymś w rodzaju liderów. Wydaje się, że Carrowsi wiedzieli, że ja stoję za większością tego, więc uwzięli się na mnie mocnej, a potem Michael Corner został złapany na uwalnianiu przykutych pierwszoroczniaków, i oni poddali go torturom dość bardzo. To straszni ludzie.

- Nie maluchy – wymamrotał Ron, przejście zaczęło nachylać się ku górze.

- Taa, cóż, nie mogłem prosić ludzi, aby przechodzili przez to co Michael, więc odpuściliśmy sobie takie popisowe rzeczy. Ale nadal walczyliśmy, robiąc podziemie, aż do paru tygodni temu. Wtedy chyba zdecydowali że jest tylko jedna droga żeby mnie zatrzymać, i pojechali po babcie.

- Oni co? – powiedzieli równocześnie Harry, Ron i Hermiona.

- Taa – powiedział Neville, lekko dysząc teraz, ponieważ przejście wznosiło się strzeliście – cóż, jak widzicie oni myślą. To rzeczywiście dobrze działa, porywając dzieci zmuszać ich krewnych do stosownego zachowania się, przy’szczałem, że kwestią czasu było to że oni przekręcą to w drugą stronę. Pomyślcie – zwrócił twarz do Harry’ego, i ten był zdziwiony widząc, że się uśmiecha – oni pochwycili się na trochę za dużo niż mogli przeczuwać po babci. Mała staruszka, czarownica mieszkająca samotnie, prawdopodobnie pomyśleli że nie trzeba posłać kogoś szczególnie potężnego. W każdym razie – Neville zaśmiał się – Dawlish jest nadal u św. Munga i babcia uciekła. Wysłała mi list. – Klapnął ręką na piersiową kieszeń jego szat – Mówi mi że jest ze mnie dumna, że jestem synem swoich rodziców, i żeby tak trzymał.

- Cool – odparł Ron.

- Taa – powiedział zadowolony Neville – Po tym całym zdarzeniu, uświadomili sobie, że nie mają żadnego powodu odraczać tego, zdecydowali że, Hogwart obejdzie się beze mnie. Nie wiem czy oni planowali zabić mnie albo posłać do Azkabanu, ale w każdym razie, wiem że to był czas aby zniknąć

- Ale – powiedział Ron, był skrajnie zmieszany – czy my... czy my nie idziemy prosto z powrotem do Hogwartu?

- Oczywiście - powiedział Neville – Zobaczysz. Jesteśmy tu.

Skręcili za rogiem i przed nimi był koniec przejścia. Kolejny krótki przedsionek doprowadził ich do drzwi takich jak te ukryte za portretem Ariany. Neville pchnął je otworzył i wspiął się przez nie. Harry podążył za nim, usłyszał Neville’a wołającego do niewidocznych ludzi: Patrzcie kto to jest! Nie mówiłem wam?

Kiedy Harry wynurzył się do pokoju nad przejściem, rozległo się kilka krzyków i wrzasków

- HARRY!

- To Potter, to POTTER!

- Ron!

- Hermiona!

Wrażenie kolorowych powierzchni, lamp i wielu twarzy wprawiło go w zakłopotanie. W następnym momencie zostali oni porwani w uściski, uderzani po plecach, ich włosy zostały zmącone, ich ręce potrząśnięte, wydawało się, że przeszły przez więcej niż dwadzieścia osób, mogłoby się zdawać że właśnie wygrali finał quidditcha.

- OK., OK., spokój! – zawołał Neville, i tłum się oddalił, Harry mógł dosięgnąć ich otoczenia.

Zrobił rekonesans całego pokoju. Był on ogromny i wyglądał raczej jak wnętrze szczególnie pełnego przepychu drewnianego domu, albo może gigantycznej kabiny statku,. Wielokolorowe hamaki wisiały z sufitu i z balkonu to otoczone ciemnymi drewnianymi panelami i pozbawionymi okien ścianami które były pokryte wiszącymi jasnymi transparentami. Harry zobaczył złotego lwa Gryffindoru uwidocznionego na szkarłacie, czarnego borsuka Hufflepuffa kontrastującego z żółcią i brązowego orła Revenclawu na błękicie. Jedynym nieobecnym był srebrny i zielony Slytherin. Były tam regały przepełnione książkami, parę mioteł podpartych o ściany i w kącie drewniane pudło radiokomunikatora.

- Gdzie jesteśmy?

- W Pokoju Życzeń, oczywiście! – powiedział Neville – Zaskakujący, nieprawdaż? Carrowsi ścigali mnie, i wiedziałem że mam jedną szansę na ukrycie się. Zdołałem przejść przez drzwi i to jest to co znalazłem! Cóż, to nie było całkiem takie kiedy przybyłem, był mniej ładowny, był tylko jeden hamak i wisiał tylko Gryffindor. Ale rozwijał się bardziej i bardziej jak przybyli z DG.

- I Carrowsi nie dostali się tutaj? – zapytał Harry, patrząc na drzwi.

- Nie – powiedział Seamus Finnigan, którego Harry nie poznał póki się nie odezwał, twarz Seamusa była posiniaczona i nadęta – Jest przygotowany jako kryjówka, tak długo jak jeden z nas zostaje tutaj, oni nie mogą wejść do nas, drzwi się nie otworzą. To wszystko położył Neville. On rzeczywiście dostał ten Pokój. Musisz poprosić o dokładnie to co potrzebujesz jak: „Nie chcę aby którykolwiek Carrowów dostał się do środka” i dostajesz to! Jedyne co musisz zrobić to upewnić się że zamknąłeś otwór! Neville to gościu!

- To jest całkiem proste, naprawdę – powiedział Neville skromnie. –Byłem tu dzień i pół, i zrobiłem się doprawdy głodny, zażyczyłem sobie czegoś do jedzenie, i wtedy przejście za głową wieprza się otworzyło. Kiedy przez nie przeszedłem spotkałem Aberfortha. On zaopatruje nas w jedzenie, ponieważ z jakiegoś powodu, to jest jedna z rzeczy których Pokój nie spełnia.

- Taa, cóż, jedzenie jest jednym z pięciu wyjątków Prawa Gampa z Elementarnej Transmutacji. – powiedział Ron, budząc ogólne zdumienie.

- Więc ukrywamy się tutaj prawie od dwóch tygodni – powiedział Seamus – i robimy większe ilości hamaków za każdym razem kiedy ich potrzebujemy, i nawet wznieśliśmy dość dobrą łazienkę niektóry dziewczyny zaczęły używać ją.

- Tak, uważam że, oni także lubią się myć w niej. – dodała Lavender Brown, której Harry nie zauważył póki się nie odezwała.

Teraz rozejrzał się należycie, rozpoznał wiele dobrze znanych twarzy. Były tam obie bliźniaczki Patil, Terry Boot, Ernie Macmillian, Antony Goldstein i Michael Corner.

- Chociaż, powiedźcie nam co wy robicie – powiedział Ernie – było tak wiele pogłosek, my próbowaliśmy utrzymywać przy was przez Obserwując Pottera – wskazał na radio. – Chyba nie włamaliście się do Gringotta?

- Zrobili to! – powiedział Neville – to o smoku to też prawda!

Rozległo się kilka oklasków i parę zachwytów, Ron złożył ukłon.

- Co później robiliście? – zapytał żarliwie Seamus.

Ale zanim ktokolwiek z nich mógł odparować pytanie którymś z ich własnych, Harry poczuł straszny, parzący ból na bliźnie błyskawicy. Pośpiesznie odwrócił się tyłem do ciekawskich i roześmianych twarzy, Pokój Życzeń zniknął, i stanął w środku zrujnowanej kamiennej rudery, zgniłe deski szemrały osobno pod jego stopami, nie schowana złota szkatułka leżała otwarta i oprócz dziury, pusta. Krzyk furii Voldemorta wibrował w jego głowie.

Z ogromnym wysiłkiem, wyciągnął się z umysłu Voldemorta, z powrotem wracając gdzie stał w Pokoju Życzeń, pot zalewał jego twarz a Ron podniósł go w górę.

- Dobrze się czujesz, Harry? – zobaczył Neville’a. – Chcesz usiąść? Może jesteś zmęczony, co?

- Nie – powiedział Harry, Spojrzał na Rona i Hermionę próbując powiedzieć im bez słów, że Voldemort właśnie odkrył że stracił jednego z Horkruksów. Czas upływał szybko: jeśli Voldemort wybierze następnie wizytę w Hogwarcie możliwie że stracą swoja szansę.

- Potrzebujemy coś zdobyć – powiedział, i oni wyraźnie powiedzieli mu że rozumieją.

- Co więc zatem mamy zrobić, Harry? – zapytał Seamus – Jaki jest plan?

- Plan? – powtórzył Harry. Użył całej swej mocy aby powstrzymać się ulec ponownie wściekłości Voldemorta, jego blizna nadal płonęła. –Cóż jest coś co my – Ron, Hermiona i ja - Musimy zrobić, i wtedy odejdziemy stąd.

Nikt więcej się nie zaśmiał albo zachwycił. Neville wyglądał na zmieszanego.

- Co masz na myśli mówiąc, „odejdziemy stąd”?

- Nie przyszliśmy tu aby zostać – powiedział Harry, trąc blizną próbując złagodzić ból. – Jest coś ważnego co musimy zrobić…

- Co to?

- Ja… Ja nie mogę wam powiedzieć.

Po tym rozległ się szmer szeptów, brwi Neville’a ściągnęły się.

- Dlaczego nie możesz nam powiedzieć? To coś do pokonania Sam-Wiesz-Kogo, prawda?

- Cóż, taa…

- Więc my pomożemy tobie.

Reszta członków Gwardii Dumbledore’a przytaknęła, niektórzy entuzjastycznie, niektórzy uroczyście. Paru z nich wstało z krzeseł aby zademonstrować swoją zdolność do natychmiastowej akcji.

- Wy nie rozumiecie – Harry’emu zdało się, że mówił to często w ciągu ostatnich kilku godzin. – My… my nie możemy powiedzieć wam. Musimy to zrobić… sami.

- Dlaczego? – zapytał Neville.

- Ponieważ…- W jego rozpaczy by rozpocząć szukanie Horkruksa, albo przynajmniej odbyć prywatna dyskusję z Ronem i Hermioną gdzie oni mogliby rozpocząć swe poszukiwania, Harry znajdował się w sytuacji, gdzie trudno było mu zebrać swoje myśli. Jego blizna nadal paliła. – Dumbledore zostawił naszej trójce tą pracę – powiedział ostrożnie – my nie zakładaliśmy mówić… to znaczy, on chciał abyśmy my to zrobili, tylko nasz trójka.

- My jesteśmy jego Gwardią – powiedział Neville – Gwardią Dumbledore’a. Mieliśmy być we wszystkim razem, mamy tu trwać, podczas gdy wasza trójka ma być poza, przy swoich własnych…

- To nie jest właściwie piknik, kolego – powiedział Ron.

- Nigdy tego nie powiedziałem, ale nie wiem dlaczego nie możecie nam zaufać. Każdy w tym Pokoju walczył i został wypędzony tutaj ponieważ Carrowsi polowali na każdego. Każdy tutaj udowodnił, że jest lojalny Dumbledore’owi – lojalny tobie.

- Zobacz – zaczął Harry, nie wiedząc co chce powiedzieć, ale to było bez znaczenia, drzwi tunelu właśnie się za nim otworzyły.

- Dostaliśmy twoją wiadomość, Neville! Cześć wasza trójko, myślałam że, musicie tu być!

To była Luna i Dean. Seamus wydobył wielki ryk radości i pobiegł uściskać swoich najlepszego przyjaciela.

- Cześć, wszystkim!- powiedziała Luna radośnie – Och, jak świetnie wrócić!

- Luna – powiedział Harry z roztargnieniem – Co wy tu robicie? Jak wy…?

- Wysłałem do niej – powiedział Neville, trzymając w górze fałszywego galeona – Obiecałem jej i Ginny że jeśli ty tu wrócisz dam im znać. My wszyscy myśleliśmy że jeśli ty wrócisz, to z zamiarem rewolucji. Że my pójdziemy obalić Snape’a i Carrowów.

- Oczywiście to zamierzamy – powiedziała Luna wesoło. – Co nie, Harry? Będziemy walczyć aby wyrzucić ich z Hogwartu?

- Słuchajcie – powiedział Harry, odczuwał rosnącą panikę – Przykro mi, ale nie po to wróciliśmy. Jest coś co my musimy zrobić i potem…

- Zostawicie nas w tym bałaganie? – zapytał Michael Corner.

- Nie! – powiedział Ron – To co robimy przyniesie na końcu korzyści wszystkim, w wszystkim tym, chodzi o próbę uwolnienia od Sami-Wiecie-Kogo…

- Więc pozwólcie nam pomóc! – powiedział Neville ze złością – Chcemy się w to włączyć!

Rozległ się następny hałas za nimi i Harry się odwrócił. Jego serce zdawało się spadać, Ginny teraz wspięła się przez dziurę w ścianie, blisko za nią Fred, George i Lee Jordan. Ginny posłała Harry’emu promienny uśmiech, zapomniał albo nigdy nie doceniał jak ona jest piękna, ale nigdy nie był tak nie zadowolony widząc ją.

- Aberforth staje się odrobinę rozsierdzony – powiedział Fred, unosząc swoją rękę w odpowiedzi na kilka powitań. – On chce tysiąc galeonów i zamienia swój bar na stację kolejową.

Usta Harry’ego otworzyły się. Po prawej od Lee Jordana przyszła jego była dziewczyna Cho Chang. Uśmiechnęła się do niego.

- Dostałam wiadomość – powiedziała podnosząc swego własnego fałszywego galeona i poszłaby usiąść obok Michaela Cornera. Uśmiechnęła się do niego.

- Więc jaki jest plan, Harry? – powiedział George.

- Nie ma żadnego. – odparł Harry, ciągle zdezorientowany przez nagłe pojawienie się tak wielu ludzi, nie mógł zrobić czegokolwiek kiedy jego blizna ciągle paliła tak mocno.

- Wystarczy, że wyjdziemy i pójdziemy, co? To mój ulubiony rodzaj – powiedział Fred.

- Musisz to zatrzymać! – powiedział Harry Neville’owi – Co im przekazałeś że oni wszyscy wrócili? To obłęd…

- Będziemy walczyć, co nie? – powiedział Dean, biorąc swojego fałszywego galeona – Wiadomość mówi Harry wrócił, i idziemy walczyć! Ja zdobyłem różdżkę, przez…

- Ty nie masz różdżki…? – zaczął Seamus.

Ron skierował się nagle do Harry’ego.

- Dlaczego oni nie mogą nam pomóc?

- Co?

- Oni mogą pomóc – Ściszył głos tak, że nikt z nich nie mógł słyszeć oprócz Hermiony, która stała miedzy nimi. i powiedział: Nie wiemy gdzie on jest. Musimy znaleźć go szybko. Nie musimy mówić im że to Horkruks.

Harry spojrzał z Rona na Hermionę, która wyszeptała: Myślę, że Ron ma rację. Nie wiem nawet co szukamy, potrzebujemy ich. – i kiedy Harry wyglądał na nie przekonanego: Nie musisz robić wszystkiego sam, Harry.

Harry myślał szybko, jego blizna kłuła, jego głowa groziła prócz tego rozbiciem. Dumbledore ostrzegał go wobec mówienia komukolwiek oprócz Rona i Hermiony o Horkruksach. Sekrety i kłamstwa, tak rośniemy, i Albus… on był naturalnie… Zwrócił się do Dumbledore, ściskał swoje sekrety w swojej piersi, bał się prawdy? Ale Dumbledore zaufał Snape’owi i gdzie to doprowadziło? Do morderstwa na szczycie najwyższej wieży…

- W porządku – powiedział cicho do pozostałej dwójki – OK. – Zawołał głośno do Pokoju, i wszystkie hałasy skończyły się, Fred i George, którzy strzelali żartami dla korzyści tych najbliżej ich umilkli i wszyscy spojrzeli czujnie pobudzeni.

- jest coś co musimy znaleźć – Powiedział Harry – Coś… coś co pomoże nam obalić Sami-Wiecie-Kogo. To jest tu w Hogwarcie, ale nie wiemy gdzie. To może należało do Revenclaw. Czy ktokolwiek słyszał o takim przedmiocie? Czy ktokolwiek przechodził przy czymś z jej orłem na tym, na przykład?

Spojrzał z nadzieją ku małej grupce z Revenclawu, na Padmę, Michaela, Terry’ego i Cho, ale to usadowiona przy ramieniu krzesła Ginny, Luna odpowiedziała:

- Cóż, jest jej zagubiony diadem. Mówiła ci o tym, pamiętasz, Harry? Zagubiony diadem Revenclaw? Tata próbował zduplikować go.

- Taa, ale to zagubiony diadem – powiedział Michael Corner, przewracając oczyma – Jest zagubiony, Luna. W tym sedno sprawy.

- Kiedy został zagubiony? – zapytał Harry.

- Mówią że, wieki temu – powiedziała Cho, a serce Harry’ego stanęło. – Profesor Flitwick mówi że diadem zniknął z Revenclaw. Ludzie szukali go, ale – odwołała się do jej towarzyszy z Revenclawu – nikt nigdy nie znalazł śladu po nim, nikt co nie?

Wszyscy oni potrząsnęli głowami.

- Przepraszam, ale co to jest diadem? – zapytał Ron.

- To rodzaj korony – powiedział Terry Boot – ta Revenclaw prawdopodobnie ma magiczne właściwości, powiększa mądrość podczas noszenia.

- Tak, tatusiowe symptomy gnębiwtrysku…

Ale Harry uciął Lunie.

- I nikt z was nie wiedział nigdy niczego tak wyglądającego?

Wszyscy ponownie potrząsnęli głowami. Harry spojrzał na Rona i Hermionę i jego własne rozczarowanie odbiło się na nim. Przedmiot był zagubiony tak długo, i oczywiście bez śladu, nie wydawał się dobrym kandydatem na Horcruksa ukrytego w zamku… aczkolwiek nim sformułował nowe pytanie, Cho odezwała się ponownie.

- Ja widziałam co przypomina wyglądem diadem, mogłabym cię wziąć do naszego pokoju wspólnego i pokazać ci to, Harry? Nosi go statua Ravenclawu.

Blizna Harry’ego piekła ponownie, na moment Pokój rozpłynął się i zobaczył że zamiast tego unosi się ponad ciemną ziemia czuł wielkiego węża okalającego jego ramiona. Voldemort leciał ponownie, czy do podziemnego jeziora czy tutaj do zamku, tego nie wiedział, jednak był w drodze, pozostało tylko trochę czasu.

- On się przemieszcza – powiedział cicho do Rona i Hermiony. Spojrzał na Cho i potem z powrotem na nich – Słuchajcie, przyznaje nie jest wiele do kierowania, ale ja idę zobaczyć tą statuę, przynajmniej dowiem się jak diadem wygląda. Czekajcie na mnie tutaj i trzymajcie, no wiecie – innych – bezpiecznie.

Cho wstała na swe stopy, ale Ginny powiedziała dość ogniście.- Nie Luna zabierze Harry’ego zabierzesz, Luno?

- Och, tak, z przyjemnością – powiedziała Luna radośnie, i Cho usiadła ponownie, wyraźnie rozczarowana.

- Jak stąd wyjdziemy? – Zapytał Harry Neville’a.

- Tędy.

Poprowadził Harry’ego i Lunę do kąta, gdzie otworzył mały kredens, były tam spadziste schody.

- Wychodzą na zewnątrz gdzieś indziej każdego dnia, więc od nie wiedzą gdzie szukać – powiedział – Jedyny kłopot w tym, że my kiedy wychodzimy, nigdy nie wiemy gdzie dokładnie się kończą,

- Nie ma problemy – odparł Harry – To na razie.

On i Luna pośiesznie weszli na schody, które były długie, oświetlone pochodniami i skręcały w niespodziewanych momentach. I wreszcie dotarli do ukazującej się solidnej ściany/.

- Wejdźmy pod nią – powiedział Harry do Luny, wyciągając pelerynę niewidkę i zarzucając ją na nich. Popchnął lekko ścianę.

Zniknęła pod jego dotknięciem i wyśliznęli się na zewnątrz, Harry obrócił się i zobaczył że, ściana powróciła ponownie. Stali w ciemny korytarzu. Harry odciągnął Lunę z cienia, wyszperał w woreczku na swej szyi i wyjął Mapę Huncwotów. Trzymając ja blisko nosa, szukał i znalazł jego i Luny kropki.

- Jesteśmy na piątym piętrze – wyszeptał, obserwując Filcha poruszającego się daleko od nich, korytarz wyżej. – Choćmy, tędy.

I Poszli. Harry wiele razy wcześniej grasował nocą po zamku, ale nigdy jego serce nie tłukła tak szybko. Nigdy nie zależało mu tak bardzo na bezpiecznym przejściu przez to miejsce. Przez kwadrat światła księżycowego padającego na podłogę, przeszli obok zbroi z hełmami, przeszli z dźwiękiem ich delikatnych kroków, przy rogach czając się żeby zobaczyć czy ktoś tam nie ma. Harry i Luna szli sprawdzając Mapę Huncwotów tylko kiedy światło na to pozwalało, dwa razy zrobili pauzę pozwalając minąć się przez ducha bez przyciągania uwagi na siebie. Spodziewał się napotkać przeszkodę w każdej chwili, najgorszą obawą był Irtek, więc nadstawiał swe uszy na każdym kroku by usłyszeć pierwsze najlżejsze oznaki pojawienia się poltergeistra.

- Tędy, Harry – powiedziała zduszenie Luna, szarpiąc go za rękaw i ciągnąc jego w kierunku spiralnych schodów.

Wspięli się po ich oszałamiających zwartych okręgach, Harry nigdy wcześniej tu nie był. Wreszcie dotarli do drzwi. Nie miały one klamki albo dziurki do klucza, nic oprócz wiekowego drewna i brązowej kołatki w kształcie orła.

Luna wyciągnęła bladą rękę, to wyglądało niesamowicie lecąca w powietrzu, niezwiązana z ramieniem lub ciałem. Zastukała raz, i w ciszy to zabrzmiał coś co przypominała Harry’ego wybuch z armaty. Potem dziób orła się otworzył, ale zamiast wydać ptasi trel, powiedział delikatnym muzycznym głosem: Co było pierwsze, feniks czy ogień?

- Hmm… jak myślisz, Harry? – powiedziała wyraźnie zamyślona Luna.

- Co? Nie macie po prostu hasła?

- Och, nie, musimy odpowiedzieć na pytanie – powiedziała Luna.

- Co jeśli odpowiesz źle?

- Cóż, będziesz musiał poczekać na kogoś kto odpowie poprawnie – powiedziała Luna – W ten sposób się uczysz, pojmujesz?

-Taa, problem w tym, że nie możemy tak długo czekać na kogoś innego, Luna.

- Nie, wiem co masz na myśli – powiedziała Luna poważnie – Cóż więc. Myślę że odpowiedź to że koło nie ma początku.

- Dobrze wywnioskowane. – powiedział głos, i drzwi otwarły się uchylając.

Rozwarty pokój wspólny Revenclawu był szeroki i okrągły, większy niż którykolwiek widzianych przez Harry’ego w Hogwarcie. Z wspaniałych staroświeckich okien rozmieszczonych równo na ścianach zwisały niebieskie i brązowe jedwabie. Za dnia Ravenclaw miał wspaniały widok na otaczające góry. Sufit był zaokrąglony, były pomalowane na nim gwiazdy odbijające się na ciemnoniebieskim dywanie. Były tam stoły, krzesła i póki książek i w niszy niedaleko drzwi stała wysoka statua z białego marmuru.

Harry uznał że to popiersie Roweny Revenclaw widząc ja w domu Luny. Statua stała obok drzwi które prowadziły jak zgadywał do dormitoriów powyżej. Podszedł prosto do marmurowej kobiety i zdawało się że, ona też na niego patrzy z badawczym pół uśmiechem na swej twarzy, i jeszcze z lekka onieśmielająco pięknym. Delikatnie wyglądającą replika diademu z marmuru była na szczycie jaj głowy. To nie przypominało tiary Fleur którą włożyła na swój ślub. Były wyryta na niej drobne słowa. Harry wyszedł z pod peleryny i wspiął się na cokół Revenclaw aby je przeczytać.
„ Rozum jest największym skarbem człowieka”

- Z którego was zdjąć śliczną skórkę, gamonie – powiedział rechotliwie głos.

Harry rozejrzał się dookoła, pośliznął się na cokole i wylądował na podłodze. Znad jego ramienia wylała się Alecto Carrow i stanęła przed nim, zanim Harry dosięgnął swej różdżki, ona nacisnęła opuszkiem wskazującego palca czaszkę i węża wypalonego na jej ramieniu.
Powrót do góry
kaisa
Gość






PostWysłany: Nie 17:46, 29 Lip 2007    Temat postu:

Rozdział 30
Dezercja Severusa Snape’a


(kawalek)

Gdy jego palec dotknął znaku blizna Harrego eksplodowała, gwieździsty pokój zniknął z zasięgu wzroku, a on stał na skale poniżej klifu, morze obmywało wszystko dookoła niego, a w jego sercu gościł triumf- Mieli chłopaka.
Głośny huk przywrócił Harrego z powrotem do miejsca w którym stał. Zdezorientowany, uniósł swoja różdżkę, ale czarownica przed nim już upadała. Uderzyła o ziemię tak mocno że szkło w biblioteczce zadźwięczało.
- Nigdy nie ogłuszałam nikogo poza naszymi lekcjami GD- powiedziała Luna z lekkim zainteresowaniem
- To było głośniejsze niż przypuszczałam, że może być.- And sure enough, the celling had biegun to tremble Scurrying, niesione przez echo kroki stawały się coraz głośniejsze w miarę zbliżania się do drzwi wejściowych dormitorium. Rzucony przez Lunę urok obudził śpiący powyżej Rawenclaw.
- Luna, gdzie jesteś? Musze dostać się pod pelerynę-niewidkę!
Nogi Luny pojawiły się znikąd, pospieszył w jej kierunku a ona zarzuciła pelerynę na nich zanim drzwi zdążyły się otworzyć. Do pokoju wspólnego wlał się cały Rawenclaw, wszyscy byli w swoich piżamach. Dało się słyszeć okrzyki zdziwienia i zaskoczenia gdy zobaczyli, że Alecto leży nieprzytomna na podłodze. Powoli okrążyli ją jak wściekłą bestie, która w każdej chwili mogła się obudzić i zaatakować. Jeden mały odważny pierwszoroczniak błyskawicznie wyszedł na przód i dźgnął ją w plecy dużym palcem u nogi.
- Myślę, że ona może nie żyć!- krzyknął z uciechą
- Popatrz-wyszeptała wesoło Luna, gdy cały Rawenclaw stłoczył się wokół Alecto. – Oni są zachwyceni!
- Tak… świetnie…- gdy blizna zabolała Harry ponownie zanurzył się w umyśle Voldemorta…
Poruszał się wzdłuż tunelu prowadzącego do pierwszej jaskini… Chciał sprawdzić skrytkę przed powrotem…ale to nie zajmie mu dużo czasu… Odgłos pukania do drzwi pokoju wspólnego zmroził wszystkich Krukonów.
Po drugiej stronie kołatki w kształcie orła Harry usłyszał rozchodzący się miękki, śpiewny głos
– „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Nie wiem, a powinienem? Zamknij je!.-odburknął grubiański głos w którym Harry rozpoznał brata Carrow- Amycusa
-Alecto? Alecto? Jesteś tam? Masz go? Otwórz drzwi!
Krukoni szeptali miedzy sobą, przerażeni. Później bez żadnego ostrzeżenia nadeszła seria głośnych huków, jak gdyby ktoś strzelał do drzwi z pistoletu.
-ALECTO! Jeśli on przyjdzie a my nie będziemy mieli Pottera- chcesz by stało się z tobą to samo co z Malfoyami? ODPOWIEDZ MI!- wrzeszczał Amycus waląc ze wszystkich sił w drzwi, ale te nadal się nie otworzyły. Krukoni oddalali się, a niektórzy najbardziej przerażeni zaczęli umykać w górę po klatce schodowej wiodącej do ich łóżek. Gdy Harry zastanawiał się czy wybuch nie powinien otworzyć drzwi i czy Stan Amicus może zrobić coś jeszcze przed przybyciem Śmierciożerców, drugi bardziej znajomy głos odezwał się za drzwiami
- Mogę zapytać co pan robi, profesorze Carrow?
- Próbuje przedostać się przez te cholerne drzwi!- krzyknął Amycus- Pójdź i przyprowadź Fitwicka by natychmiast otworzył te drzwi!
- Czyż twoja siostra nie znajduje się w środku?- zapytała profesor McGonagall- Czy profesor Fitwick nie wpuścił jej wcześniej tego wieczoru, na twoje pilne rządanie? Być może ona może otworzyć dla ciebie drzwi? Wtedy nie będziesz musiał budzić połowy zamku.
- Ona nie odpowiada, ty stara miotło! Ty je otworzysz! Szybko! Zrób to natychmiast!
- Naturalnie, jeśli sobie tego życzysz- odpowiedziała profesor McGonagall ozięble.
Na kołatce była elegancka gałka, a śpiewny głos zapytał ponownie
- „Gdzie podziały się znikające obiekty?”
- Do niebytu, co oznacza wszystko- odpowiedziała profesor McGonagall
-Hasło przyjęte- odpowiedział zamek w kształcie orła, a wahadłowe drzwi otworzyły się. Kilkoro Kruponów pozostających tyle szybko pobiegło schodami gdy Amycus wtargnął przez próg wywijając swoją różdżką. Garbił Sie jak swoja siostra, miał blada psowatą twarz i małe oczy, które spoczęły na Alecto nieruchomo rozwalonej na podłodze. Amycus wydał z siebie wrzask furii i strachu.
- Co zrobiły te małe szczeniaki?- krzyknął- Będę torturował cruciatusem wielu z nich dopóki nie powiedzą kto to zrobił- a co powie Czarny Pan?- wrzasnął stojąc nad siostra i waląc się w czoło pięścią- Nie mamy go, a on zwiał i zabił ją!
- Ona jest jedynie ogłuszona- powiedziała niecierpliwie profesor McGonagall ciągle badając Alecto – Będzie z nią wszystko w porządku.
- Nie she bludgering well won’t- ryknął Amycus- Nie po tym Jak Czarny Pan ją złapie! Ona poszła i go powiadomiła, czuję jak mój znak płonie, on myśli że mamy Pottera!
- Macie Pottera?- powiedziała ostro profesor McGonagall- Co masz na myśli mówiąc „mamy Pottera”?
- On nam powiedział, że Potter może spróbować dostać się do wieży Rawenclawu, mieliśmy go powiadomić jeśli złapiemy Pottera!
- Czemu Harry Potter miałby próbowac dostać się do wieży Ravenclawu! Potter jest w moim Domu!(jest gryfonem)- Pod niedowierzaniem i złością, Harry usłyszał nutę dumy w jej głosie, a sentyment do Minerwy McGonagall wybuchło wewnątrz niego.
- On powiedział że Potter może tu przyjść- powiedział Carrow- Nie wiem czemu, powinienem?
Profesor McGonagall zatrzymała się a jej paciorkowate oczy omiotły pokój. Dwa razy zatrzymały się w miejscu gdzie stali Harry i Luna.
- Nie możemy tego zwalić na dzieci- powiedział Amycus,a jego przypominająca świnię twarz nagle stała się chytra- Tak, to jest właśnie to co zrobimy. Powiemy ze Alecto wpadła w zasadzkę dzieci, tych dzieci na górze- popatrzył do góry na lśniący sufit blisko dormitorium- I powiemy że oni zmusili ją siłą by nacisnęła swój Znak, i to dlatego on otrzymał fałszywy alarm… Może ich ukarać. Parę dzieci więcej czy mniej, co za różnica?
- To tylko różnica między prawda a kłamstwem, odwaga a tchórzostwem- powiedziała profesor McGonagall stając Sie blada- Różnica, w skrócie, której ty i twoja siostra zdajecie się nie być zdolni docenić. Ale pozwól mi uczynić jedną rzecz bardzo jasną. Twoje niedorzeczności o uczniach Hogwartu nie przejdą. Nie powinnam na to zezwolić
-Słucham?- Amycus posuwał się naprzód dopóki nie stanął niebezpiecznie blisko McGonagall, jego twarz była w zasięgu jej. Profesor nie oddaliła się ale patrzała na niego z góry na dół jakby był czymś obrzydliwym przyklejonym do sedesu.
- To nie jest sprawa tego na co ty pozwolisz Minerwo. Twój czas Sie skończył. Co jest teraz pod kontrola jest nasze, a ty mnie poprzesz, albo przyjdzie ci za to zapłacić.-I wymierzył jej cios w twarz. Harry szarpnął pelerynę-niewidkę z siebie, podniósł swoją różdżkę i powiedział
-Nie powinieneś był tego robić- Gdy Amycus obracał się Harry krzyknął- Crucio!- Śmierciożerca został podrzucony, z bólu skręcał się w powietrzu jakby tonął. Bity i wyjący w bólu z odgłosem miażdżenia i brzdęku szkła rozbił się o przód biblioteczki, połamany i nieprzytomny wylądował na podłodze.
- Widzę co Bellatrix miała na myśli- powiedział Harry, przepływająca przez jego mózg krew wrzała- Musisz naprawdę chcieć skrzywdzić tę osobę.
- Potter!- szepnęła profesor McGonagall trzymając się za serce- Potter jesteś tu! Co..? Jak…?- starała się zebrać w sobie
- Potter to było głupie.
- On uderzył cię- powiedział Harry
- Potter, ja… to było bardzo... odważne z twojej strony… ale nie rozumiesz…?
- Tak, rozumie- upewnił ją Harry. W pewien sposób jej panika opanowała go.
-Profesor McGonagall, Voldemort jest w drodze.
- O mamy pozwolenie by wymawiać jego imię teraz?- zapytała Luna z zainteresowaniem, ściągają z siebie pelerynę-niewidkę. Pojawienie się drugiego banity obezwładniło profesor McGonagall, która zachwiała się w tył i upadla na pobliskie krzesło jednocześnie chwytając za kołnierz swojej starej podomki w szkocką kratę.
- Myślę, że to jak go nazywamy nie robi żadnej różnicy- powiedział Harry do Luny- On i tak już wie gdzie ja jestem- w odległej części mózgu Harrego, połączonej ze złością i paląca blizną, mógł zobaczyć Voldemorta szybko płynącego przez ciemne jezioro w widmowej zielonej łódce… Właśnie przybył na wysepkę gdzie stała kamienna misa…
- Musisz uciekać- powiedziała profesor McGonagall- Teraz Potter, tak szybko jak tylko możesz!
- Nie mogę powiedział Harry- Jest coś co musze zrobić. Czy wie pani gdzie znajduje Sie diadem Ravenclaw?
- D-ddiadem Rawenclaw? Oczywiście, że nie- nie został zagubiony wieki temu?- usiadła trochę prościej- Potter, to było szaleństwo, absolutne szaleństwo z twojej strony by pojawić Sie w tym zamku…
- Musiałem- powiedział Harry- profesor, tu jest cos schowane, cos co spodziewam się znaleźć i to może być diadem- Gdybym tylko mógł porozmawiać z profesorem Fitwickiem…- dało się słyszeć odgłos ruchu, odgłos chrzęszczącego szkła. Amycu dochodził do siebie. Zanim Harry lub Luna mogli zareagować profesor McGonagall podniosła Sie na nogi celując różdżka w zamroczonego Śmierciożercę- Imperio- Amycus podniósł się, podszedł do swojej siostry, podniósł jej różdżke, później posłusznie poszurał do profesor McGonagall i podał jej różdżkę siostry wraz z własną. Później położył się na podłodze niedaleko Alecto. Profesor McGonagall machnęła różdżką ponownie i długa połyskująco srebrna lina pojawiła się z rzadkiego powietrza - zakradła się dookoła Carrowsów wiążąc ich razem ciasno.
-Potter- powiedziała Profesor McGonagall, obracając się by patrzeć mu w twarz z doskonałą nieczułością w stosunku do kłopotów Carrowów
- Jeśli Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać naprawdę wie że jesteś tutaj- gdy to powiedziała gniew będący jak fizyczny ból buchnął w Harrym, pozostawiając jego Bliznę w ogniu. Przez parę sekund patrzył w dół na miednicę której mikstura stała się czysta i zobaczył że żaden złoty medalion nie jest złożony na dnie misy…
- Potter, nic ci nie jest?- powiedział głos i Harry powrócił. Trzymał ramie Luny by sam mógł ustać- Czas ucieka, Voldemort się zbliża, profesor, działam na rozkaz Dumbledora. Musze znaleźć co chciał żebym znalazł. Ale musimy wyprowadzić uczniów na zewnątrz podczas gdy ja będę przeszukiwał zamek- To mnie chce Voldemort, ale nie będzie się przejmował zabiciem kilku więcej lub mniej, nie teraz- nie teraz kiedy wie że atakuję Horcruxy- Harry dokończył zdanie w swojej głowie.
Powrót do góry
komornik
mugol
mugol



Dołączył: 28 Lip 2007
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:53, 29 Lip 2007    Temat postu:

jeszcze raz zwracam sie do was o pocztowki od samego poczatku jesli ktoś takowe posiada slijcie mailem prosze

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
strus
charłak
charłak



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:01, 29 Lip 2007    Temat postu:

ej ale 28 nie jest jeszcze cały przetłumaczony to po co wstawiacie dalsze?...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
strus
charłak
charłak



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:03, 29 Lip 2007    Temat postu:

to nawet 70 % nie jest

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 18:55, 29 Lip 2007    Temat postu:

No właśnie:)
To co z 28??
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Nie 19:06, 29 Lip 2007    Temat postu:

Rozdział 28

Stopy Harry'ego dotknęły drogi. Spojrzał z bólem na znajomą główną ulicę Hogsmeade: ciemne witryny sklepów, mglistą linię gór wznoszących się nad wioską, zakręt drogi, która prowadzi do Hogwartu, światło wylewające się z okien pubu Pod Trzema Miotłami, z przeszywającą dokładnością pamiętał jak znalazł się tutaj prawie rok temu wspierając beznadziejnie słabego Dumbledore'a, wszystko to w sekundzie po wylądowaniu... A później, jak już rozluźnił uścisk na ramionach Rona i Hermiony, to się wydarzyło.

Powietrze zostało rozdarte przez krzyk, który brzmiał jak Voldemorta, kiedy zauważył, że puchar został ukradziony. Wszystkie nerwy w ciele Harry'ego zadrżały, wiedział, że to ich pojawienie się to spowodowało.

Spojrzał na Rona i Hermionę pod peleryną, kiedy drzwi pubu Pod Trzema Miotłami otworzyły się i tuzin zamaskowanych i zakapturzonych Śmierciożerców wyleciało na ulicę z różdżkami w górze.

Harry chwycił nadgarstek, Rona kiedy ten podniósł różdżkę. Było ich zbyt dużo żeby uciekać. Nawet próba mogła ujawnić ich pozycję. Jeden ze Śmierciożerców wziósł różdżkę i krzyk ucichł, ale ciągle odbijał się echem w pobliskich górach.

- Accio Peleryna - ryknął jeden ze Śmierciożerców.

Harry ścisnął pelerynę mocniej, ale ona nie drgnęła. Zaklęcie Przywoływania na niej nie działało.

- Nie pod swoją osłonką, Potter? - zawył Śmierciożerca, który próbował użyć zaklęcia, a następnie zwrócił się do swoich kompanów. - Rozdzielcie się. On jest tutaj.

Sześciu Śmierciożerców podbiegło do nich: Harry, Ron i Hermiona cofnęli się tak szybko jak to tylko możliwe do drugiej strony ulicy, a Śmierciożercy minęli ich o kilka cali. Czekali w ciemności słuchając kroków i oglądając światła wydobywające się z ich różdżek.

- Chodźmy stąd - westchnęła Hermiona. - Deportujmy się teraz!

- Świetny pomysł - powiedział Ron, ale zanim Harry odpowiedział, Śmierciożerca krzyknął.

- Wiemy, że tu jesteś, Potter, nie ma drogi ucieczki! Znajdziemy cię!

- Oni na nas czekali - szepnął Harry - Umieścili tu czar, który powiedział im, że przybyliśmy. Myślę, że zrobili coś żeby nas tu przytzymać, żeby nas uwięzić.

- Co powiecie na dementorów? - krzyknął inny. - Dajmy im wolną ręke, znajdą go w mgnieniu oka.

- Voldemort chce śmierci Pottera nie w naszym wykonaniu, ale jego..

- Dementorzy go nie zabiją! Czarny Pan chce jego życia, ale nie duszy. Będzie łatwiej go zabić jeżeli najpierw dementor złoży na nim swój pocałunek.

Pojawiły się głosy akceptacji. Strach wypełnił Harry'ego: żeby odepchnąć dementorów będa musieli wyczarować patronusy, które natychmiast zdradzą ich ukrycie.

- Musimy spróbować deportacji, Harry! - szepnęła Hermiona

Kiedy to powiedziała, poczuł nienaturalne zimno rozprzestrzeniające się po ulicy. Światło zostało wessane do środowiska, łącznie z gwiazdami, które zniknęły. W smolistej ciemności, poczuł jak Hermiona chwyciła jego ramię i razem okręcili się w miejscu.

Powietrze, którego potrzebowali żeby się poruszyć zdawało się zmieniać stan skupienia na stały. Nie mogli się deportować. Smierciożercy znakomicie umieścili swoje zaklęcia. Zimno stawało się coraz bardziej odczuwalne. Harry, Ron i Hermiona cofnęli się i zaczęli szukać po omacku ściany i próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wtedy, dookoła nich, szybując bezszczelestnie, pojawili się dementorzy, dziesięciu lub więcej, widoczni, ponieważ byli jeszcze ciemniejsi niż ich otoczenie, ze swoimi czarnymi pelerynami i trupimi, zgniłymi dłońmi. Czy mogli wyczuć strach w pobliżu? Harry był tego pewien: zdawali się teraz zbliżać szybciej, biorąc długie charczące oddechy, których się brzydził, smakująć rozpaczy wiszącej w powietrzu, nadchodząc.

Podniósł różdżkę: nie może, nie dozna Pocałunku Dementora, cokolwiek miałoby się zdarzyć później. To przez Rona i Hermionę tak pomyślał i szepnął:

- Expecto Patronum!

Srebrny jeleń wystrzelił z jego różdżki i przystąpił do ataku: dementorzy znikali. Triumfujący głos wyłonił się gdzieś z ciemności.

- To on, tutaj! Tutaj! Widziałem jego patronusa! To jeleń!

Dementorzy cofnęli się, gwiazdy znowu sie pojawiły, a kroki Śmierciożerców były coraz głośniejsze. Ale zanim Harry w panice zdecydował co teraz zrobić usłyszał dźwięk otwiernia zasuwy, drzwi otworzyły się po lewej stronie wąskiej uliczki i szorstki głos powiedział:

- Tutaj, Potter, szybko!

Wykonał to bez zastanowienia. wszyscy troje wpadli przez otwarte drzwi.

- Na górę, nie zdejmujcie peleryny, cicho! - wymamrotała wysoka postać, zamykając drzwi za nimi.

Harry nie miał pojęcia gdzie się znaleźli, ale wtedy zauważył, w migającym świetle świeczki, brudne wnętrze Gospody Pod Świńskim Łbem. Pobiegli za ladę, przez drugie wejście, które prowadziło do drewnianej klatki schodowej, po której wspięli się tak szybko, jak to tylko jest możliwe. Schody wychodziły na salon z wytrzymałym dywanem i małym kominkiem, nad którym wisiał olejny obraz blondynki, która obserwowała pokój z jakimś rodzajem próżnej słodyczy.

Z ulicy dobiegł krzyk. Ciągle nosząc na sobie pelerynę niewidkę podbiegli w popłochu do umorusanego okna i spojrzeli na dół. Ich wybawca, którego Harry teraz rozpoznał jako barmana z Gospody pod Świńskim Łbem, był jedyną osobą, która nie nosiła kaptura.

- No i co? - warknął do jednej z zakapturzonych postaci. - I co? Po co przyprowadziłeś dementorów na moją ulicę? Wysłałem patronusa żeby ich odeprzeć. Nie znoszę ich obok siebie, mówiłem ci o tym. Nie znoszę!

- To nie był twój patronus - powiedział Śmierciożerca. - To był jeleń. Należał do Pottera.

- Jeleń - zaryczał barman i wyciągnął różdżkę. - Jeleń. Jesteś idiotą. Expecto Patronum!

Coś ogromnego z rogiem wyskoczyło z różdżki. Biegnąc cofnęło się z głównej ulicy i zniknęło im z oczu.

- To nie to widziałem - powiedział Śmierciożerca nieco mniej pewnie.

- Godzina policyjna została złamana, słyszałeś hałas - jeden z kompanów powiedział do barmana. -Ktoś znajdował sie na ulicy niezgodnie z zarządzeniem.

- Jeżeli będe chciał wypuścić mojego kota na dwór, zrobię to. Bądź przeklęty z tą swoją godziną policyjną.

- Ty naruszyleś Caterwauling Charm? {Zalklęcie Wykrywania Hałasu?]

- A co jeśli tak? Umieścisz mnie w Azkabanie? Zabijesz mnie za wytknięcie nosa poza moje własne drzwi frontowe? Zrób to, jeśli tylko chcesz. Ale mam nadzieje, że ze względu na to, że nie nacisnąłeś swojego malutkiego Mrocznego Znaku i nie wezwałeś go. Nie byłby chyba zadowolony gdyby został tutaj zawołany tylko dla mnie i mojego starego kota.

- Nie martw się o to - powiedzial jeden ze Śmierciożerców. - Martw się o siebie, łamiącego godzinę policyjną.

- A gdzie będziecie nabywać partie swoich antidotów i trucizn, kiedy mój bar zostanie zamknięty? Co się stanie z waszymi robotami na boku?

- Grozisz nam?

- Trzymam język za zębami, dlatego tu przychodzicie, czyż nie?

- Ciągle twierdzę, że widziałem patronusa, który był jeleniem! - krzyknął pierwszy Śmierciożerca.

- Jeleniem? - ryknął barman. - To była koza, idioto!

- No dobra, popełniliśmy błąd - powiedział drugi Śmierciożerca. - Złam godzinę policyjną jeszcze raz a nie będziemy już tak pobłażliwi.

Śmierciożercy przeszli przez główną ulicę. Harmiona westchnęła z ulgą, wywijając się spod peleryny, i usiadła na bujanym krześle. Harry zasunął zasłony i zdjął pelerynę z siebie i Rona. Mogli usłyszeć barmana, jak zaryglował drzwi na dole i wspiął sie po schodach.

Uwagę Harry'ego skupił przedmiot na okapie kominka: małe, prostokątne lusterko opierające się o jego czubek, na prawo od portretu dziewczyny.

Barman wszedł do pokoju.

- Jesteście cholernymi głupcami! - powiedział cierpko, patrząc na każdego po kolei. - Czego się spodziewaliście, przychodząc tutaj?

- Dziękuje - powiedział Harry. - Jesteśmy twoimi dłużnikami do końca życia. Uratowałeś nam życie!

Barman burknął. Harry zbliżył się do niego spoglądając na jego twarz: próbował jej dojrzeć przez długą, włóknistą, szarą, kręconą brodę. Za brudnymi soczewkami dostrzegł przeszywające oczy, cudownie niebieskie.

- To twoje oczy widziałem w lustrze.

W pokoju zapadła cisza. Harry i barman patrzyli na siebie nawzajem.

- Ty wysłałeś Stworka.

Barman przytaknął i rozejrzał się szukając elfa.

- Myślałem, że jest z tobą. Gdzie go zostawiłeś?

- On nie żyje - powiedział harry - Bellatrix Lastrange go zabiła.

Wyraz twarzy barmana był beznamiętny. Po kilku sekundach powiedział:

- Przykro mi to słyszeć, lubiłem tego skrzata.

Odwrócił się i machnięciem różdżki zapalił lampy w pokoju, nie spoglądając na żadne z nich.

- Ty jesteś Abertforth - powiedział Harry zwracając się do pleców barmana.

Nie potwierdził, ani nie zaprzeczył: schylił się tylko żeby napalić w kominku.

- Skąd to masz? - zapytał Harry zbliżając się się do lustra Syriusza, takiego samego jak to, które rozbił prawie dwa lata temu.

- Kupiłem je od Dunga około rok temu - powiedział Abertforth. - Albus powiedział mi co to jest. Próbowałem miec na ciebie oko.

Ron westchnął.

- Srebrna łania - powiedział podekscytowany. - Też była twoja?

- O czym mówisz? - zapytał Abertforth.

- Ktoś wysłał patronusa w kształcie łani do nas.

- Z takim tokiem myślenia mógłbyś być Śmierciożercą, synu. Czyż nie udowodniłem przed chwilą, że mój patronus to koza?

- Oh - powiedział Ron. - No tak. No więc... Jestem głodny. - dodał w defensywie, kiedy jego brzuch gwałtownie zaburczał.

- Mam jedzenie - powiedział Abertforth wyskakując z pokoju, a po chwili powrócił z wielkim bochenkiem chleba, kawałkiem sera oraz metalowym dzbankiem miodu pitnego, który umieścił na stoliku naprzeciwko kominka.

Wygłodniali jedli, pili i przez moment usłyszeć można było tylko dźwięk żucia.

- W takim razie - powiedział Abertforth, kiedy najedli się do syta, kiedy Harry i Ron usiedli gwałtownie na krzesłach. - Musimy pomyśleć o tym jak się stąd wydostaniecie. Oczywiście nie można tego zrobić w nocy, widzieliście co się dzieje, kiedy ktokolwiek wyjdzie z domu kiedy jest ciemno: Caterwauling Charm działa, zlecą się tutaj jak nieśmiałki do jak bahanek. Nie wydaje mi się, że uda mi się ponownie wmówić im, że jeleń był kozą. Poczekajmy na dzień, aż czar ustąpi, a wtedy założycie pelerynę z powrotem i wyjdziecie z Hogsmeade, udacie się w góry, a tam można się już deportować. Możecie spotkać Hagrida. Ukrywa się tam w jaskini razem z Graupem od kiedy próbowali go aresztować.

- Ale my stąd nie idziemy - powiedział Harry - Chcemy się dostać do Hogwartu.

- Nie bądz głupi, chłopcze - powiedział Abertforth.

- Musimy się tam dostać - mruknął Harry.

- Wszystko co musicie zrobić - powiedział Abertforth pochylając się ku przodowi - To udać się jak dajdalej stąd najszybciej jak się da.

- Ty nie rozumiesz. Nie zostało wiele czasu. Musimy udać się do zamku. Dumbledore, to znaczy, twój brat chciał tego.

Płomienie z kominka spowodowały, że brudne soczewki w okularach Abertfortha zrobiły się nieprzezroczyste i Harry skojarzył ten widok z niewidomym olbrzymim pająkiem Aragogiem.

- Mój brat Albus chciał wiele rzeczy - powiedział Abertforth - I ludzie przywykli już do tego, że cierpieli, kiedy on wykonywał swoje wielkie plany. Trzymaj się z dala od szkoły, Potter, i z dala od kraju, jeżeli to możliwe. Zapomnij o moim bracie i jego mądrych spiskach. Jest martwy więc to go nie zrani, a ty nie będziesz mu nic winien.

- Ty nie rozumiesz - powiedział Harry ponownie.

- Oh, doprawdy? - powiedział szybko Abertforth - Nie wydaje ci się że rozumiałem swojego własnego brata? Myślisz, że znałeś Albusa lepiej niż ja?

- Nie miałem tego na myśli - odrzekł Harry, którego mózg był już ospały z powodu przemęczenia i przejedzenia. - On... On zostawił mi robotę.

- Otóż to - powiedział Abertforth - Ładną robotę mam nadzieje. Przyjemną? Łatwą? Jakiś rodzaj misji, którą młody czarodziej może wykonać bez narażania się.

Ron uśmiechnął się ponuro. Hermiona spojrzała z napięciem.

- N-nie jest łatwa - odpowiedział Harry. - Ale ja musze...

- Musisz? Czemu niby musisz? On jest martwy, czyż nie? - zapytał Abertforth szorstko. - Daj temu spokój, chłopcze, bo skończysz tak jak on. Ratuj siebie!

- Nie mogę.

- Dlaczego?

- Ja - Harry czuł się niezręcznie: nie mógł tego wytłumaczyć, więc odparł atak. - Ale ty też walczysz. Jesteś w Zakonie Feniksa.

- Byłem - przerwał mu Abertforth. - To koniec Zakonu Feniksa. Sam-Wiesz-Kto wygrał, koniec gry. I każdy kto uważa inaczej oszukuje sam siebie. Nigdy nie będziesz tu bezpieczny, Potter, on za bardzo ciebie pragnie. Wyjedź za granicę, ukryj się, ratuj swoje życie. Najlepiej weź tych dwoje ze sobą. - wskazał na Rona i Hermionę. - Tak długo jak żyją są w niebezpieczeństwie, każdy wie, że z tobą pracują.

- Nie moge odejśc - powiedział Harry. - Mam zadanie.

- Oddaj je komuś innemu!

- Nie mogę. Dumbledore powierzył je mnie, wszystko mi wytłumaczył...

- Czyżby? Powiedział ci wszystko, był z tobą zupełnie uczciwy?

Harry całym sercem pragnął odpowiedzieć teraz "Tak", ale to słowo nie mogło mu przejśc przez gardło. Abertforth wydawał się wiedzieć o czym myśli.

- Znałem mojego brata, Potter. Nauczył się dyskrecji na przykładzie matki. Sekrety i kłamstwa, w takim środowisku dorastaliśmy, więc Albus...się dopasował.

Oczy starego mężczyzny powędrowały na portret dziewczynki na gzymsie. To był, Harry rozejrzał się jeszcze raz dokładnie, jedyny obraz w pokoju. Nie było zdjęć Albusa Dumbledore'a ani nikogo innego.

- Panie Dumbledore - zwrócił się Harry z trwogą - Czy to twoja siostra? Ariana?

- Tak - odparł treściwie. - Czytałaś Ritę Skeeter, panienko?

Nawet w świetle kominka widać było, że Hermiona się zaczerwieniła.

- Elphias Doge wspominał nam o niej - powiedział Harry wybawiając Hermionę.

- Ten stary naiwniak - mruknął Abertforth, biorąc duży łyk miodu pitnego. - Myślał, że każde słowo mojego brata jest święte. Zresztą, jest pełno ludzi, włączając was troje, którzy tak myśleli, jakby się temu przyjżeć.

Harry milczał. Nie chciał wyrażać swoich wątpliwości i niejasności co do zagadek jakie postawił przed nim Dumbledore. Podjął decyzję kiedy kopał grób dla Stworka, zdecydował kontynuować tą pokręconą niebezpieczną drogę, którą wskazał mu Albus Dumbledore, żeby zaakceptować to, że nie powiedział mu wszystkiego, ale po prostu mu zaufać. Nie było sensu się ponownie zastanawiać: nie chciał słyszeć niczego co mogloby odciągnąć go od jego celu. Spotkał wzrok Abertfortha, który był tak uderzający jak jego brata: błyszczące niebieskie oczy dawały takie wrażenie jakby prześwietlało go na wylot, więc Harry pomyślał, że Abertforth wiedział o czym myśli i rzucił mu pogardliwe spojrzenie.

- Profesor Dumbledore bardzo dbał o Harry'ego - powiedziała Hermiona cichym głosem.

- Czyżby? - odparł Abertforth. - Zabawna sprawa, jak wiele ludzi otoczonych jego opieką skończyło dużo gorzej niż gdyby pozostawił ich samych sobie.

- Co masz na myśli? - zapytała Hermiona.

- Nie ważne - odpowiedział Abertforth.

- Ale, ale to jest ważne! - powiedziała głośniej Hermiona - Chodzi o twoją siostrę?

Abertforth gapił się na nią. Jej usta wyglądały jakby przeżuwała słowa, które on zatrzymywał. Po chwili zaczął mówić.

- Kiedy moja siostra miała 6 lat, została zaatakowana przez trzech młodych chłopców z mugolskich rodzin. Widzieli jak czaruje, szpiegowali ją przez żywopłot: była dzieckiem, nie mogła tego kontrolować, nikt nie może w tym wieku. Kiedy to zobaczyli, wydaje mi się, że się przestraszyli. Przeskoczyli przez płot, a kiedy nie chciała pokazać im sztuczki, ale ich poniosło i nazwali ją dziwakiem i kazali przestać to robić.

Oczy Hermiony wydawały się ogromne w świetle kominka. Ron wyglądał na chorego. Abertforth wstał, wysoki niczym Albus, był rozzłoszczony, strasznie go to bolało.

- To ją zniszczyło, to co zrobili: nigdy już nie była taka sama. Nie używała magii. ale nie mogła się jej pozbyć. To doprowadziło ją do szaleństwa. Eksplodowało kiedy nie mogła tego kontrolować, czasem była dziwna i niebezpieczna. Ale głównie była słodka, przestraszona i nieszkodliwa. Mój tata zajął się tymi gówniarzami i ich zaatakował. No i został za to zamknięty w Azkabanie. Nigdy nie powiedział dlaczego to zrobił, bo Ministerstwo dowiedziałoby się jaka stała się Ariana, zostałaby zamknięta w Św. Mungusie. Oni widzieliby w niej zagrożenie nadające się do Międzynarodowgo Kodeksu Tajemnie, przez to niezrównoważenie, wybuchy magii, kiedy nie mogła już tego dłużej wytrzymać. Musieliśmy zapewnić jej ciszę i bezpieczeństwo. Przeprowadziliśmy się, mówiąc, że to z powodu jej choroby. Moja matka się nią opiekowała, chciała żeby była spokojna i szczęśliwa. Byłem jej ulubieńcem - powiedział, a mówiąc to zza jego brody i zmarszczek wydawał się wyglądać brudny uczeń. - Nie Albus, on zawsze siedział na górze w swojej sypialni, czytał ksiązki i liczył nagrody, utrzymywał korespondencję z "najbardziej wpływowymi czarodziejami dekady" - podparł się Abertforth - Nie chciał być z nią kojarzony. Mnie lubiła bardziej. Ja przynosiłem jej jedzenie, kiedy nie pozwalała na to mojej matce, potrafiłem ją uspokoić, kiedy miała ataki, a kiedy była spokojna pomagała mi karmić kozy. Później, kiedy miała czternaście lat... Nie było mnie tam. Gdybym był, uspokoiłbym ją. Miała jeden z ataków, moja matka nie była już taka młoda i... to był wypadek. Ariana nie mogła tego kontrolować. Moja matka umarła.

Harry poczuł jednocześnie litość i wstręt. Nie chciał tego dłużej słuchać, ale Abertforth kontynuował, a Harry zastanawiał się jak długo minęło od czasu kiedy ostatni raz to opowiadał, o ile w ogóle opowiadał.

- To położyło kres wędrówce Albusa z Dogem po świecie. Oboje wrócili na pogrzeb matki, a później Doge poszedł swoją drogą, a Albus został w domu jako głowa rodziny. Ha!

Plunął do ognia.

- Opiekowałem się nią, powiedziałem mu więc, że nie obchodzi mnie szkoła, że zostanę w domu i zajmę się tym. Powiedział mi, że musze skończyć edukację i że to ON przejmie obowiązki po matce. Niezła degradacja dla Pana Błyskotliwego, nie ma nagród za zajmowanie się w połowie upośledzoną siostrą, hamowanie jej wybuchów każdego jednego dnia. Ale on się tym zajmował...do czasu, aż pojawił się on.

Przez twarz Abertfortha przeszła kategoryczna złość.

- Grindelwald. I w końcu mój brat mógł porozmawiac z kimś tak błyskotliwym i utalentowanym jak on. No i opiekowanie się Arianną zeszło na boczny plan, knuli swoje plany zdobycia nowych czarodziejskich orderów i szukania Relikwii i czegośtam jeszcze, to było jedyną rzeczą, która ich interesowała. Wielki plany dla całej społeczności czarodziejów, co znaczyła jedna młoda dziewczyna, kiedy Albus pracował nad większym dobrem? Ale po kilku tygodniach ja miałem tego dosyć. Zbliżał się czas kiedy miałem wrócić do Hogwartu więc poszedłem do nich i prosto w twarz, tak jak wam teraz - i Abertforth i spojrzał na Harry'ego, a ten wobraził sobie go jako nastolatka, młodego i rozwścieczonego, w konfrontacji ze starszym bratem - Powiedziałem mu, że lepiej będzie jak da sobie z tym spokój, że nie może jej ruszać, że ona nie jest dobrem państwowym, że nie może jej wziąć ze sobą, gdziekolwiek się wybiera, kiedy będzie wygłaszał te swoje mowy. Nie spodobało mu się to. - powiedział Abertforth, a jego oczy były blisko ognia odbijającego się w soczewkach jego okularów: zbladły i znowu stały się nieprzejżyste.

- Grindewaldowi się to nie spodobało.Zdenerwował się. Powiedział mi, że jestem głupcem i jak śmie stawać na drodze jemu i mojemu błyskotliwemu bratu. Czy nie mogli zrozumieć, że moja biedna siostra nie może byc ukrywana odkąd zmienili świat, wypuścili czarodziejów z ukrycia i pokazali Mugolom nasze miejsce?

To był argument...Ja wyjąłem swoją różdżkę, a on swoją. Najlepszy przyjaciel mojego brata próbował rzucić na mnie Zaklęcie Crutiatus, Albus próbował go powstrzymać, kiedy się pojedynkowaliśmy we trójkę, światła i huki zwabiły ją, nie mogła tego znieść...

Z twarzy Abertfortha znikały kolory, tak jakby właśnie otrzymał śmiertelną ranę.

- Wydaje mi się, że chciała pomóc, ale ona nie wiedziała dokładnie co robi i ja nie wiem, który z nas to zrobił, to mógł być każdy, Ariana umarła.

Jego głos załamał się przy ostatnim słowie i upadł na najbliższe krzesło. Twarz Hermiony była mokra od łez, a Ron był prawie tak blady jak Abertforth. Harry nie czuł nic oprócz wstrętu: chciałby tego nigdy nie słyszeć, wymazać to z pamięci.

- Tak mi... Przykro. - westchnęła Hermiona.

- Odeszła - wycedził Abertforth - Odeszła na zawsze.

Wysmarkał nos w swój mankiet i przełknął głośno ślinę.

- Oczywiście Grindelwald uciekł. Miał już coś na sumieniu, wrócił do swojego kraju, nie chciał dodawać Arianny do swojego konta. No i Albus był wolny, czyż nie? Wolny od uciążliwej siostry, teraz mógł już zostać największym czarodziejem z....

- Nigdy nie był wolny - przerwał mu Harry.

- Dałem ci głos?

- Nigdy! - powiedział Harry - Tej nocy kiedy twój brat umarł, wypił truciznę, która spowodowała, że nie był w pełni sprawny umysłowo. Zaczął krzyczeć, bronić kogoś kto nie był tam obecny. "Nie rań ich, błagam....Zrań mnie zamiast nich".

Ron i Hermiona gapili się na Harry'ego. Nigdy nie mówił o szczegółach tego co zdarzyło się na wyspie na tym jeziorze. Wydarzenia po powrocie do Hogwartu to przyćmiły.

- Myślał, że jest z powrotem tam z tobą i Grindelwaldem, wiem, że tak było - powiedział Harry przypominając sobie te szepty, obronę Dumbledore'a.

- Myślał, że obserwuje Grindelwalda raniącego ciebie i Ariannę... To była dla niego tortura. Gdybyś go wtedy widział, nigdy nie powiedziałbyś, że był wolny.

Aberforth wydawał się zgubić w rozważaniach, miał kurczowo zaciśnięte dłonie. Po długiej przerwie powiedział:

- Jak możesz być pewien, Potter, że mój brat nie był bardziej zainteresowany większymi rzeczami niż tobą? Skąd pewność, że nie jesteś tylko alternatywą, jak moja mała siostra?

Kawałek lodu zdawał się ukłuć sercę Harry'ego.

- Nie wierzę w to. Dumbledore kochał Harry'ego - wtrąciła Hermiona.

- Dlaczego, w takim razie, nie powiedział mu żeby się ukrył? - odparł atak Aberforth - Dlaczego nie powiedział mu: "Bądź ostrożny. Powiem ci jak przetrwać".

- Ponieważ - powiedział Harry, zanim Hermiona się odezwała - Czasem trzeba myśleć o czymś więcej niż o własnym bezpieczeństwie! Czasem trzeba wybrać większe dobro! To jest wojna!

- Masz siedemnaście lat, chłopcze.

- Jestem pełnoletni i mam zamiar walczyć, nawet jeśli ty się poddasz.

- Kto powiedział, że ja się poddałem?

- "To koniec Zakonu Feniksa" - Harry powtórzył - "Sam-Wiesz-Kto wygrał. To koniec. Każdy kto myśli inaczej oszukuje sam siebie".

- Nie powiedziałem, że podoba mi się to, ale to jest prawda!

- Nie, nie jest - powiedział Harry - Twój brat wiedział jak pokonać Sam-Wiesz-Kogo i przekazał mi tą wiedzę. I zamierzam robić to co mi powierzył aż mi się uda, albo aż umrę. Nie myśl, że nie wiem jak to się może skończyć. Wiem o tym od lat.

Czekał aż Aberforth odeprze argument, ale tego nie zrobił. Harry poruszył się.

- Musimy dostać się do Hogwartu - powiedział jeszcze raz - Jeżeli nam nie pomożesz, poczekamy do rana i zostawimy cię w spokoju i sami znajdziemy drogę. Jeżeli jednak zachcesz nam pomóc to świetnie, teraz jest dobry czas żeby to przemysleć.

Aberforth pozostał przytwierdzony do krzesła, patrząc na Harry'ego wzrokiem, który niesamowicie przypominał wzrok jego brata. W końcu przełknął ślinę, wstał na nogi i omijając stolik dookoła, zwrócił się do Arianny.

- Wiesz co robić - powiedział.

Uśmiechnęła się, odwróciła i odeszła. Nie tak jak ludzie na portretach mają w zwyczaju, do jednej z ram, ale wzdłuż, jakby długiego tunelu za nią. Obserwowali jej wątła sylwetkę cofającą się do czasu, aż została całkowicie pochłonięta przez ciemność.

- No i co? - zaczął Ron.

- Jest tylko jedna droga - powiedział Aberforth. - Musicie wiedzieć, że wszystkie stare sekretne przejścia zamknięte z obu stron, dementorzy są wszędzie wokół granic murów, z moich źródeł wiem też, że w środku są ciągłe patrole. To miejsce nigdy nie miało aż takiej ochrony. Jak zamierzacie zrobić cokolwiek, kiedy dotrzecie tam dotrzecie ze Snape'm odpowiedzialnym za wszystko i Śmierciożercami jako zastępcami...No dobrze, to wasza perspektywa, prawda? Powiedzieliście, że jesteście przygotowanie na śmierć.

- Jest jakieś ale? - zapytała Hermiona spoglądając na obraz Arianny i marszcząć brwi.

Mały biały punkt pojawił się na końcu namalowanego tunelu, Arianna do nich wracała, stawała się coraz większa. Ale z nią był ktoś jeszcze, ktoś wyższy, kulejący i spoglądający z podekscytowaniem. Jego włosy były dłuższe niż Harry kiedykolwiek u kogokolwiek widział. Sylwetki rosły aż w końcu ich głowy i ramiona wypełniły portret.Wtedy przy ścianie pojawiła się jakaś rzecz, jakby małe drzwiczki i wejście do realnego tunelu zostało otwarte. A z niego, zarośnięty, z pokaleczoną buzią i podartymi szatami, wyszedł prawdziwy Neville Longbottom, który wydał krzyk zadowolenia, zeskoczył z gzymsu i zawołał:

- Wiedziałem, że przyjdziesz! Po prostu wiedziałem, Harry!
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Nie 19:07, 29 Lip 2007    Temat postu:

jest na stronie o ślimakach cały 28 eksponat Smile
Powrót do góry
kamil610
mugol
mugol



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:17, 29 Lip 2007    Temat postu:

Teraz czekam na 30 Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Yoasia
charłak
charłak



Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:20, 29 Lip 2007    Temat postu:

działająca nadal strona klubu ślimaka hpsite.xx.pl

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dziurawy Kociol Strona Główna -> Książki HP Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 57, 58, 59 ... 115, 116, 117  Następny
Strona 58 z 117

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin